Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SÖLDEN - PODNIEBNE PARTY (CZĘŚĆ II)

Krzysztof Czub



Kliknij, aby powiększyć


CZĘŚĆ PIERWSZA - W POPRZEDNIM NUMERZE

Do Sölden zwabiły nas przede wszystkim stoki słynnych lodowców Rettenbach i Tiefenbach, a także dość intrygująca zagadka - narciarski tunel. Żeby się tam dostać ze stoków Giggijocha, trzeba pokonać Golden Gate - system wyciągów i tras prowadzących już do Gletscherexpressu. To nowoczesna kolejka gondolowa poprowadzona nad doliną. W odróżnieniu od innych kolejek górskich nie jedzie do góry, tylko w poziomie, do stacji lodowca Rettenbach leżącej na wysokości 2684 m.

Wprost przed nami było widać czerwoną 31-kę, na której rozgrywane są zawody alpejskiego pucharu świata. To tutaj właśnie najlepsi z najlepszych rozpoczynają sezon narciarski. Zaraz też ruszyliśmy ze szczytu słynnej fisowskiej trasy. Udawanie Hermana Mayera, czy Steffana Eberchartera mogło by się źle skończyć, gdybyśmy nie zwolnili w połowie stoku, gdzie usytuowany był wybijający w powietrze próg. Potem wjechaliśmy na sam szczyt lodowca (3257 mnpm), gdzie z zapartym tchem podziwialiśmy cudowną panoramę szczytów, ale przede wszystkim widok na majaczące na południu włoskie Dolomity. Ach cudownie zrobiło się na sercu!
Jednak nadszedł czas na odkrycie tajemniczego tunelu. Wkrótce dotarliśmy do wielkiej dziury. Wjechaliśmy do dwustumetrowej skalnej rury o nikłym nachyleniu, w którą wtłoczono śnieg i zamontowano światło. W ten sposób zmyślni gospodarze połączyli stoki lodowca Rettenbach z następnym - Tiefenbach. Panorama, która roztacza się po drugiej stronie tunelu, zachwyca! Jak okiem sięgnąć widać było szczyty gór! Ale najlepsze widoki były jeszcze przed nami.

Po wjeździe kolejką na grań Tiefenbacha naszym oczom ukazała się niezwykła konstrukcja. Wielki żeliwny słup podtrzymywał na stalowych linach długi pomost. Kładka miała metr szerokości, a jej koniec sterczał w powietrzu kilkaset metrów nad zboczem skalnym. Był to punkt widokowy, jakiego jeszcze dotąd nie widziałem. Żeby wejść na ten powietrzny pomost trzeba było przełamać strach, tym bardziej, że balustrada była ze szkła. Za to panoramę, jaka się z niego rozpościerała, wprost trudno opisać. Przed nami wielka, śnieżno-skalna dolina, a my jakby zawieszeni nad nią w powietrzu. Byliśmy wówczas naprawdę wysoko - ok. 3300 m npm!
Zjazdy na lodowcu też przyniosły nam wiele radości. Niesamowicie szerokie trasy, niezbyt strome, bezbłędnie przygotowane i wprost stworzone do uczenia się i testowania wszystkiego, co nam przyjdzie do głowy z nartami. Opuszczaliśmy Tiefenbacha małą kotlinką, by dostać się wygodną kanapą na przełęcz i wrócić na Rettenbacha. Zagłębienie kotlinki wypełniał piękny lodowy brzuch mieniący się w słońcu szmaragdowo-błękitną barwą. Aż chciało się podejść do tego niezwykłego cudu natury. Po chwili nasze marzenie niespodziewanie się urzeczywistniło.

Zjeżdżając z Rettenbacha trasą numer 34, natknęliśmy się przy nartostradzie na wysoką na kilkanaście metrów lodową ścianę tego lodowca. Ten fragment trasy wytyczono wprost pod ścianą wielkiego lodowego jęzora. Narciarze przystawali tu, by trzasnąć sobie fotkę i poklepać żywy lód. A my dodatkowo próbowaliśmy dolizać się do mamuta. Nie zostaliśmy słynnymi glacjologami, ale faktem jest, że w tutejszych lodowcach znaleziono zamarzniętego człowieka, sprzed tysięcy lat, którego nazwano Otzi. Słynne odkrycie jest teraz elementem widokówek z regionu.
Jazda na lodowcach to jednak wielka frajda. Wbrew pozorom było bardzo ciepło, świeciło ostre słońce. Pełna zabawa, przy dźwiękach tyrolskiej muzyki i piwie. I narty, ponad chmurami. Wprost pod niebem.

CIĄG DALSZY - W NASTĘPNYM NUMERZE

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone