Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SÖLDEN - PODNIEBNE PARTY

Krzysztof Czub



Kliknij, aby powiększyć


Austriacki Tyrol to alpejskie wysmukłe szczyty pokryte świeżym puchem i niezliczone trasy narciarskie. Bo Tyrol nartami stoi. Zimą wszystko kręci się tutaj wokół dwóch desek. Ponad 1200 kolejek górskich i wyciągów czeka na spragnionych zimowych wrażeń narciarzy.

Ta malownicza kraina wielkich alpejskich dolin, dotąd kojarzyła mi się przede wszystkim z narciarskim Zillertal. Tym razem chcieliśmy pojechać dalej i głębiej w góry, za Innsbruck, by zobaczyć wysokie szczyty Ötztaler Alpen. A tam już czekało na nas Sölden - narciarski kurort ze swoimi lodowcami, ski tunelem, i niekończącą się panoramą niebotycznych alpejskich szczytów.
Wyruszyliśmy nawet nie bladym, ale zupełnie czarnym świtem, tak by za dnia być już na granicy w Słubicach. Gnaliśmy szybko niemieckimi autostradami, korzystając z dobrodziejstw solidnej gospodarki, która nie szczędziła pieniędzy na trzy lub nawet cztery pasy ruchu. Jednak paradoksalnie tam gdzie najszerzej, czyli pod Monachium - tradycyjnie największy korek. Na szczęście nie zatrzymał nas na długo. Tuż po wydostaniu się z niego ujrzeliśmy pierwsze alpejskie szczyty. Jak zwykle w takich momentach ogarnęło mnie narciarskie podniecenie!

Po przejechaniu wirtualnej granicy w Kufstein pruliśmy znaną nam doliną Innu, co rusz wspominając nasze wcześniejsze wizyty w Tyrolu. Jak choćby tę na super nowoczesnej skoczni Bergisel w Innsbrucku. Zresztą krótki przejazd przez stolicę regionu i tym razem dostarczył nam atrakcji. Autostrada po zachodniej stronie miasta biegnie blisko pasa startowego lotniska. Z zapartym tchem obserwowaliśmy kilka naprawdę dużych maszyn, które swój lot obniżały wprost nad nami. Widok jest tym bardziej niezwykły, że Innsbruck jest wciśnięty pomiędzy dwie ściany Alp i lądujące w dolinie samoloty przelatują tuż obok pionowych szczytów. To jedno z najtrudniejszych lotnisk Europy.
Po jakiś 30 kilometrach od Innsbrucka skręciliśmy w naszą dolinę Ötz. W ciągnącej się przez 60 km dolinie można zobaczyć wszystkie oblicza Tyrolu: od tradycyjnych wiosek narciarskich, aż po najbardziej znane kompleksy sportowe Austrii. Znajduje się tutaj 75 kolejek górskich, wyciągów i ponad 300 km nartostrad.

Krajobrazy doliny od razu nas zachwyciły. Była bardzo wąska i dzika. Pionowe ściany prawie dotykały drogi i płynącej obok rzeki. Po przejechaniu paru kilometrów w tej niezwykłej scenerii dotarliśmy do kotlinki górskiej, gdzie czekała na nas już narciarska kwatera w Längenfeld. Nazwę tego miasteczka można przetłumaczyć jako Długie Pole. Dla miejscowych może i było ono długie, ale my - ludzie nizin - czuliśmy się trochę jak zamknięci w małym pudle o niebotycznie wysokich ścianach. Gdzie okiem nie spojrzeć - majestatyczne szczyty.
W zasadzie nie mieszkaliśmy w samym Längenfeld, ale obok, w pachnącej sianem wiosce Winklen. Trafiliśmy tam do małego tyrolskiego domku, w którym powitał nas gospodarz w charakterystycznym kapelusiku na głowie. Ten przytulny domek z początku wydał się nam jakimś tyrolskim muzeum leśnym. W altanie mnóstwo wypchanych wiewiórek, bażantów zajęcy, lisów, a nawet alpejskich muflonów i saren. Kolekcja szyszek i kamieni. A w środku przy schodach - poroża jeleni i kozic. Nasz gospodarz był zapewne Jägermeistrem czyli myśliwym, co w tych stronach jest dość popularną rozrywką. I w tych okolicznościach przyrody, głównie nieożywionej, zaanektowaliśmy na tydzień to przytulne miejsce.

Następnego dnia, w niedzielę, zmotywowani pięknym słońcem ruszyliśmy wcześnie na stoki. Nasza dolinka w drodze do Sölden pokazała swe jeszcze piękniejsze oblicze. Miejscami w poziomie płynęła tylko rzeka, bo i nasza droga nie mieszcząc się w wąwozie przecinała ukośne zbocze w tunelu. W Sölden nieco przestraszyły nas spore tłumy śpieszące na stok. Na górze okazało się, że baliśmy się niepotrzebnie.
Po odstaniu swego w kolejce do wagonika, wjechaliśmy kolejką ponad granicę lasu na wysokość około 2200 m npm., czyli na punkt przeładunkowy - Giggijoch. Ku naszemu zadowoleniu tu wielkie tłumy rozjechały się po ogromnej górskiej łące. Pięć tras to właściwie wydzielone i wyratrakowane fragmenty górskich stoków. Czyli generalnie - bardzo szeroko. Stąd można zjechać do samego Sölden. Nas jednak zaintrygowała trasa numer 15 z pomiarem czasu. Na górze wystarczyło wrzucić do automatu 1 euro, by potem przejechać slalom jak prawdziwy zawodowiec. Umówiliśmy się, że najszybszy z nas wygrywa Gossera - miejscowe piwo.

CIĄG DALSZY - W NASTĘPNYM NUMERZE

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone