Przewlekłość
postępowań sądowych jest znana. Dotyczy to w zasadzie wszystkich
rodzajów spraw, w tym i postępowań przed NSA. Od 1 stycznia
br. obowiązują nowe przepisy postępowania przed sądami administracyjnymi.
Podstawową zmianą jest wprowadzenie w życie konstytucyjnej
zasady dwuinstancyjności postępowania sądowego.
Pośród wielu nowych rozwiązań warto zwrócić uwagę na zmianę
sposobu wnoszenia skargi do wojewódzkiego sądu administracyjnego.
Do niedawna skargę taką wnosiło się bezpośrednio do Sądu.
Ten, po pewnym czasie, bywało, że dość długim, zabierał się
za skargę i rozpatrywał jej zasadność, kompletność, itd. Następnie
kopię całej dokumentacji przesyłał skarżonemu organowi z żądaniem
udzielenia odpowiedzi na skargę. Potem tę odpowiedź wraz z
ewentualnie ustalonym terminem rozprawy przesyłał stronie
skarżącej. Wszystko to rozciągało się w czasie i trwało miesiącami.
Teraz droga ta została znacznie skrócona. Skargę wnosi się
do wojewódzkiego sądu administracyjnego za pośrednictwem organu,
którego akty, czynności lub bezczynność są przedmiotem skargi.
Organ ma obowiązek w ciągu trzydziestu dni przekazać skargę
sądowi wraz z aktami sprawy i odpowiedzią na skargę. Ograniczenie
biurokratycznego krążenia dokumentacji wydaje się oczywiste.
Pojawia się jednak pewnego rodzaju niebezpieczeństwo. Nawet
jeśli teoretyczne, to warto się chyba nad nim zastanowić.
Otóż w momencie, gdy strona wyśle skargę za pośrednictwem
jakiegoś urzędu, traci jednocześnie wszelką kontrolę nad jej
dalszymi losami. Nakaz zachowania przez organ terminu trzydziestu
dni dla przekazania sądowi całej dokumentacji jest zrozumiały
i powinien być bezwzględnie przestrzegany. A jeśli urząd nie
dochowa terminu? Albo jeszcze gorzej - w ogóle nic nie zrobi
- to co wówczas? Oczywiście przepisy przewidują sankcje wobec
urzędu, który nie zastosował się do przepisów. Ale jak długo
strona ma czekać na jakikolwiek sygnał, że sprawa jest w toku?
Jeżeli skarga dotyczy np. bezczynności urzędu lub instytucji,
to jaka jest gwarancja, że i w tym przypadku nie będą bezczynne?
Oczywiście za jakiś czas będzie można to ustalić. Ale o jakich
terminach w tym przypadku mowa: kwartał, pół roku, rok? Sankcje
przewidziane w przepisach wobec krnąbrnej instytucji nie wystarczą,
by zapewnić przestrzeganie prawa. Ostatecznie ewentualną grzywnę
zapłaci ona ze środków budżetowych, a konkretnym osobom odpowiedzialnym
za bałagan włos z głowy nie spadnie. Brak indywidualnej odpowiedzialności
konkretnego urzędnika, bo takie są realia, zachęca wręcz do
lekceważenia wszelkich norm.
Wcale prawdopodobna jest sytuacja, w której np. obywatel,
wierząc w sprawnie funkcjonujący system, może sobie czekać
kilka miesięcy, po czym zwróci się np. do sądu z pytaniem,
co się dzieje ze złożoną skargą. Okazać zaś się może, że nie
dzieje się nic, bo skarga trafiła do kosza na śmieci. Małą
pociechą jest fakt, że być może po jakichś dwóch latach obywatel
uzyska orzeczenie o wymierzeniu organowi grzywny. Jako podatnik,
sam ją po części sfinansuje, a procedura miast ulec skróceniu
i odbiurokratyzowaniu, w rzeczywistości rozciągnie się w czasie
bardziej niż było to przed zmianą przepisów.
Sądzę, że można byłoby rozważyć wprowadzenie w przepisach
pewnych korekt, dających skarżącej stronie pewną kontrolę
nad biegiem sprawy. Urząd bowiem, szczególnie taki, który
wyjątkowo uparcie łamie prawo, w podobnych przypadkach łamać
może je nadal, przeciągając sprawę ad Calendas Graecas. W
końcu żadna to dla niego nowość.
|