O wyższości
gór nad nizinami nie mam zamiaru nikogo przekonywać. Tak po
prostu było, jest i zawsze będzie. Kto się nie zgodzi, temu
przebaczam, albowiem nie wie, co mówi. Góry są jednak równie
piękne, co niebezpieczne. Zwłaszcza zimą. I niech was nie
zwiedzie kalendarz. W Karkonoszach to właśnie w marcu jest
najwięcej śniegu.
W poprzednim numerze Sprawy Olaf Ważyński wspominał swój
zimowy
spacer po Rudawach Janowickich. Gdyby - zamiast schodzić
ze Skalnika północnym stokiem - udał się na południe, dotarłby
do wschodnich krańców Karkonoszy, gór pięknych, surowych i
- mimo dużego ruchu turystycznego - nie do końca oswojonych.
Bo czyż można ujarzmić lawiny, erozję, albo choćby kaprysy
pogody? Przeczytałam gdzieś, że fizycy z Francji i Austrii
chcieli odkryć regułę, która rządzi lawinami. Przeprowadzili
aż 600 prób na śniegu leżącym na pochyłej powierzchni, by
zbadać jego własności mechaniczne. No i nic im nie wyszło,
bo nawet dwa identyczne bloki śniegu oderwą się i spadną w
innym momencie. Jajogłowi doszli więc do wniosku, że przewidzenie
momentu zejścia lawiny jest niemożliwe. Też mi coś! Każdy
góral wie to od dziecka.
W Karkonoszach lawiny nie są rzadkością. Najsłynniejsza (i
zarazem najtragiczniejsza) z nich zeszła w Białym Jarze 36
lat temu, 20 marca 1968 roku. Przyroda spłatała wtedy ludziom
figla. Zwykło się uważać, że lawiny schodzą na zboczach, których
kąt nachylenia wynosi ponad 45°. Tymczasem Biały Jar opada
średnio pod kątem 35°. Jednak wiatry wiejące z południowego
zachodu potrafią na północne krawędzie wierzchowiny Karkonoszy
nawiać znaczne ilości dodatkowego śniegu.
Od 13 marca 1968 roku wiało w Karkonoszach tęgo. Na dole
była ładna, słoneczna pogoda, ale w wysokich partiach gór
niebezpieczeństwo zejścia lawin było ogromne. Pierwsza lawina
zeszła 17 marca. Porwała 7 osób, ale wszystkie udało się uratować.
Trzy dni później w góry wyszła 15-osobowa grupa polsko-radziecka.
Szła pod opieką nie przewodnika, ale pilota wycieczek zagranicznych
(!). Dołączyło do nich jeszcze 9 Niemców. Opiekun najwyraźniej
w ogóle nie znał Karkonoszy, bo mimo ostrzeżeń strażnika narciarskiego
doprowadził grupę do Białego Jaru, z zamiarem dotarcia do
schroniska Strzecha Akademicka.
Była 11.00, kiedy na grupę turystów runęła ogromna lawina.
50 tysięcy ton śniegu nie dało im żadnych szans. Czoło lawiny
miało ponad 15 metrów wysokości! Mimo to polskim i czeskim
ratownikom, którym pomagali żołnierze WOP-u, podchorążowie
ze szkoły w Jeleniej Górze i ochotnicy, udało się uratować
5 osób. Reszta zginęła. Ostatnie z ciał znaleziono dopiero
5 kwietnia, kiedy stopniały resztki śniegu.
Była to największa tragedia w polskich górach. Nazwano ją
nawet lawiną stulecia. Podobnie wielka nie powtórzyła
się do dziś. Ale lawiny ciągle schodzą i ciągle zdarza się,
że giną w nich ludzie. Przeważnie dlatego, że lekceważą komunikaty
Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i wyruszają na
szlaki, które zimą są zamknięte. Tymczasem potęgi przyrody
nie wolno lekceważyć. Karkonosze nie są wprawdzie górami o
imponującej wysokości, ale pomimo to są bardzo groźne, niebezpieczne,
tak zimą, jak i latem. Ratownicy GOPR przestrzegają, że częste
wichury i mgły, strome żleby i urwiska, a zimą lawiny śnieżne
stanowią tu dla turystów i narciarzy wielkie zagrożenie.
|