Plan
był prosty: wejść, obejrzeć, wybrać, kupić, wręczyć, oglądać,
oglądać, oglądać... Przygotowanie do realizacji tego na pozór
banalnego planu rozpocząłem 2 dni przed godziną "W".
Szybkie rozpoznanie w Internecie: ceny, kolory, wzory... Nic
innego mnie nie interesowało. Potem szybki zwiad terenowy:
gdzie najlepiej kupować i ile trzeba zapłacić, żeby nie przepłacić.
Jak mi się wydawało, byłem w stu procentach gotowy do misji.
W końcu zbliżały się Walentynki i chcąc nie chcąc prezent
kupić musiałem. Jak już trzeba - pomyślałem - to chociaż zrobię
to tak, żebym też coś z tego miał. Damska bielizna! To jest
pomysł. Kupię mojej Lubej wspaniały prezent walentynkowy -
komplet pięknej bielizny.
W jaskini lwic
Wybiła godzina "W". Tuż po świcie (ok. 11.30) ruszyłem
na zakupy. Pewnym krokiem wszedłem do pierwszego sklepu. Szybki
rzut oka na przeciwnika za ladą. Jest dobrze. Trzy panie,
jedna ładniejsza od drugiej. Zauważam jednak, że w sklepie
nie jestem sam. Oprócz mnie bieliznę kupują cztery inne kobiety.
Zatem sam w jaskini lwa (a raczej lwic). Zbieram w sobie resztki
odwagi, odrzucam strach przed ośmieszeniem i ruszam do lady.
- Dzień dobry. Chciałbym kupić bieliznę dla mojej dziewczyny
- oświadczam z udawanym luzem i uśmiechem na twarzy. Ku mojemu
całkowitemu zaskoczeniu pani za ladą z nie mniejszym uśmiechem
i wcale nieudawanym luzem pyta: - A jaki rozmiar?
CO??? - myślę. Tego nie było w planie. Powiedziałem przecież,
że dla mojej dziewczyny. Jaki znowu rozmiar? To coś ma rozmiary?
Już nieco zmieszany próbuję zachować twarz: - Noo... Taki
dla MOJEJ DZIEWCZYNY.
To mnie zdradziło. Nagle panie za ladą spojrzały na siebie
sugestywnie, uśmiechnęły się z politowaniem i wszystkie trzy,
nie zważając na inne klientki, zaczęły tłumaczyć mi rzecz,
o której nie miałem pojęcia: ŻEBY KUPIĆ STANIK, TRZEBA ZNAĆ
ROZMIAR! A niby skąd miałem to wiedzieć?
Nagle mnie oświeciło. Przypomniało mi się, kiedyś pytałem
moją dziewczynę. - 92-65-89 - oświadczam z dumą. Śmiech na
sali. Już wiem, że chodziło o jakiś inny rozmiar. Tylko o
jaki? Wychodzę. Te sprzedawczynie się nie znają.
Następny sklep. Sytuacja identyczna. Te same pytania o rozmiar.
W końcu zrozpaczony pokazuję obiema rękami kształt i rozmiar
biustu. - Taki akurat do ręki - dodaję. Nic nie pomaga. Panie
twardo domagają się jakiegoś rozmiaru. Próbuję ratować sytuację:
- No, taki... prawie jak pani. - mówię, wskazując na piersi
jednej ze sprzedawczyń. Zupełnie nieświadomie, teraz ja zawstydziłem
panią za ladą. No cóż. Wygląda na to, że ze stanika nici.
Ale, zaraz... Jest szansa. W mój plan wtajemniczam najbliższą
koleżankę mej Lubej. Powierzam jej zadanie priorytetowe. ZDOBYĆ
ROZMIAR.
Kilka telefonów i mam. Dwie cyferki i literka. Ciekawe co
to znaczy. 75 C. Może C to skrót od potocznego cyckonosza?
Oznaczenie to wprowadzono pewnie po to, żeby było wiadomo,
że jest to rozmiar stanika, a nie np. buta. Tak rozmyślając,
dotarłem do kolejnego sklepu.
Jak Małysz
- Dzień dobry. Chciałbym kupić bieliznę dla mojej dziewczyny
- zaczynam pewnie. - Jaki rozmiar? - pyta sprzedawczyni. Ha,
wiem! Już się nie dam zaskoczyć. - 75 C. Czarny - teraz to
ja jestem górą. Nic nie jest wstanie zbić mnie z tropu. Dopnę
celu. Jak znam już rozmiar, to reszta pójdzie z górki - myślę.
Jednak szybko zostaję sprowadzony na ziemię.
- Koronkowy czy nie? - szybko rozważam za i przeciw. - Koronkowy
proszę - mówię już mniej pewnie. - A może push-up? - dobija
mnie sprzedawczyni. Już nie mam odwagi pytać co to jest push-up.
Więc na wszelki wypadek mówię: - Nie, normalny. Na to sprzedawczyni
zbija mnie zupełnie z nóg: - Usztywniany z fiszbinami, czy
miękki bez fiszbin?
Myśl, Michał, myśl! Co to są te fiszbiny? Coś od ryb? Asekuracyjnie
rezygnuję z tego czegoś. Z pozostałych dwóch losuję w myślach.
Pada na usztywniany.
- Pełny, czy bardotka? - To już był cios poniżej pasa. Ale
co tam, czasem trzeba zaryzykować. Udając pewniaka, wybieram
bardotkę, chociaż nie mam pojęcia co to jest.
Uff... Pani zaczyna szukać pudełka. To chyba już koniec przesłuchania.
Takiego egzaminu dawno nie zdawałem. Naprawdę było ciężko.
MAM STANIK. Teraz wiem, jak czuł się Adam Małysz, gdy po raz
trzeci zdobywał Puchar Świata. Tego pomieszania radości z
dumą nie da się opisać. To uczucie znam tylko ja i Adam.
Wszystko już spakowane, mam już płacić, ale zaraz... Miał
być komplet. O rany, zapomniałem! Jeszcze majtki. No, ale
z tym już nie powinno być problemu. Byłem zdecydowany na modne
stringi. Jednak i tutaj pada pytanie o rozmiar. Chyba jaja
sobie ze mnie robi - myślę o sprzedawczyni. Jak stringi mogą
mieć rozmiar? Przecież to ledwo trzy paski. Pani, widząc moją
niewesołą minę, próbuje pomóc.
- Jaką dziewczyna ma pupę? Taką mniej więcej jak ja? - pyta.
- Nie, nie, trochę mniejszą - odpowiadam zgodnie z prawdą.
I w tym momencie dociera do mnie, jaką gafę popełniłem. No
cóż, trzeba jak najszybciej zarządzić ewakuację ze sklepu.
Nad majtkami nie zastanawiam się zbyt wiele. Biorę emki (czy
jakoś tak).
W końcu tuż przed godziną 15.00 mam prezent walentynkowy.
Po prawie trzy i półgodzinnej akcji. Zadanie zakończone sukcesem.
Jak się jednak okazało, sukces był tylko połowiczny. Majtki
są dobre, ale stanik za mały. Jednak Luba doceniła starania
i otrzymałem soczystego całusa. Warto było.
P.S. Za rok znów Walentynki. Tym razem kupię misia. To chyba
o wiele prostsze. Taką mam przynajmniej nadzieję...
|