Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



LEM BŁOGOSŁAWI

Lucjan Bilski



 


Jeśli jesteście przeciętnymi zjadaczami popcornu, zakończcie lekturę recenzji na tych słowach. Ten film nie jest dla was. Nic z niego nie zrozumiecie, wynudzicie się, kto wie - może nawet będziecie żądać zwrotu pieniędzy. Idźcie sobie na "Straszny film" albo coś w stylu "zabili go i uciekł".

Na premierę "Solaris" parę osób czekało z napięciem. Wśród nich sam reżyser, Steven Soderbergh. Facet autentycznie bał się, jak na jego film zareaguje autor literackiego pierwowzoru, Stanisław Lem. Jak słyszałem, Mistrz dał mu swoje błogosławieństwo. Ja też czekałem z niecierpliwością. Chyba się nie zawiodłem. Piszę "chyba", bo właściwie do końca nie wiem. Przeżywam film ciągle od nowa i ciągle się nad nim zastanawiam.
Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, to nie jest obraz science fiction. Oczywiście mamy w nim stację kosmiczną, kombinezony astronautów, obcą planetę i niewytłumaczalne zjawiska, ale to tylko tło. Tak naprawdę chodzi o ludzkie marzenia, te najbardziej skrywane. I wyrzuty sumienia. I jeszcze o szansę na naprawienie tragicznych błędów z przeszłości.

Soderbergh sporo rzeczy pozmieniał, ale to było chyba nieuniknione. Jeszcze się taki nie narodził, co przeniósłby na ekran prozę Lema bez skrótów i uproszczeń. Inaczej się po prostu nie da. To co w literaturze daje pełnię smaku, w filmie będzie niestrawne. Soderbergh nie miał wyjścia, musiał zrezygnować z wielu elementów, by ocalić całość. Zamiast nauki wyeksponował miłość. Zresztą z pożytkiem dla wizualnej warstwy filmu - Natascha McElhorne jest przepiękna. George Clooney też niczego sobie. Ortodoksi się skrzywią, ale ja to akceptuję. Andriej Tarkowski trzydzieści jeden lat temu poszedł w inną stronę, i Lem nigdy mu tego nie wybaczył.
Co jeszcze zmieniono? Z Kelvina zrobili psychologa - ale to ułatwiło rozwinięcie pewnych wątków. Gordon jest kobietą, w dodatku czarną (poprawność polityczna?). Soderbergh nie odważył się za to na pokazanie tłustej Murzynki, która dręczyła Gibariana. No i nie ma oceanu. Jest za to planeta otoczona dziwną warstwą niby-atmosfery, mieniącej się tajemniczo kolorami tęczy. OK, to też jest do zaakceptowania.

Co razi? Przede wszystkim widać, że film przemontowywano w trakcie produkcji. Na przykład w którymś momencie kamera pokazuje dziurę w ścianie kabiny, ale nie wiadomo, kto ją zrobił, i po co. U Tarkowskiego to była ważna scena. Co tu kryć, porównania z tamtą ekranizacją są nieuniknione. Ale nie ważcie się mówić, że Steven Soderbergh nakręcił remake! To po prostu inna wizja, on odczytał powieść na swój własny sposób. Jego zakończenie bardzo mi się podoba. W pewnym sensie nawiązuje do "2001: Odysei kosmicznej".
Co jeszcze? Retrospekcje. Wiem, trzeba było je tu upchnąć, bo inaczej widz w ogóle nie wiedziałby kto zacz. Ale dzięki scenom wspomnień film ogląda się bez napięcia. Jasność fabuły kosztem narracji? No trudno. Mimo to uważam, że Steven Soderbergh odwalił kawał dobrej roboty. I chylę czoła przed George'm Clooneyem. Facet pokazał klasę.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone