CZĘŚĆ
PIERWSZA - W POPRZEDNIM NUMERZE
Kowalski
Jan, lat 45, stan cywilny: rozwiedziony, stan społeczny: poseł.
Jeszcze miesiąc temu był zwykłym, szarym obywatelem złej i
przesiąkniętej aferami III RP, siedział w starym, zapadniętym
fotelu w swojej kawalerce, w bloku z betonowych płyt ocieplonych
azbestem. Teraz jego życie zmieniło się diametralnie.
Zasiada w drogim, markowym, skórzanym siedzisku w gabinecie
poselskim, który wynajmuje za grosze od kolegi z zawodówki,
który tak jak on dostąpił zaszczytu reprezentowania społeczeństwa
w parlamencie. Siedzi wygodnie i rozmyśla o owym reprezentowaniu
narodu, o swoim statusie społecznym, o tym, że od czegoś trzeba
zacząć aby kariera posła nabrała rozpędu.
Myślenie posłowi Kowalskiemu przerwało stukanie obcasów młodej
asystentki, która niespodziewanie zjawiła się w jego gabinecie
przynosząc parę dokumentów do podpisania. Dwudziestoparoletnia
niewiasta nie jeździ co prawda z Kowalskim na wczasy do Egiptu,
i tym bardziej nie smaruje mu pleców olejkiem do opalania,
ale to bynajmniej nie ze względu na niechęć posła do młodszych
kobiet, lecz na pokrewieństwo.
Od początku swojej kadencji Kowalski starał się wkupić w łaski
lidera partii - popularnego, obytego w wielkim świecie polityki,
docenionego przez wybitne ośrodki naukowe na Ukrainie, Andrzeja
L. Dlatego uiścił dobrowolną opłatę na rzecz partii w wysokości
50 tys. złotych i od razu został mianowany, oczywiście nieoficjalnie,
lewą ręką przewodniczącego L. Nie mógł zostać prawą ręką,
ponieważ do posła Janusza M. mu jeszcze daleko - ze względu
na staż i charyzmę, która przyciąga zarówno politycznych sojuszników,
jak i życiowe partnerki. Kowalski jest stanu wolnego, co prawda
z dość dużym, bo 13-letnim małżeńskim doświadczeniem, lecz
nie wpisuje się w idealny wizerunek nowoczesnego, europejskiego
posła. Poseł Jan nie mieszka jednak samotnie. Trudy życia
w IV RP pomaga mu przezwyciężać jego kot Jarosław, którego
kupił zaraz po wygraniu wyborów. Oprócz rozmów z kotem Jarosławem,
Kowalski prowadzi długie konwersacje ze swoją mamusią, która
służy radą w takich kwestiach jak wizerunek medialny, wybór
nowego sweterka, czy w kwestiach oszczędzania pieniędzy, które
poseł Jan postanowił odkładać, dla bezpieczeństwa, na maminym
koncie.
Kariera Kowalskiego rozwijała się dość mizernie, aż do momentu,
gdy wpadł na genialny pomysł i zaprosił swojego kolegę z Sejmu
na kolację do siebie do domu. Jak przystało na polską gościnność,
Kowalski poczęstował kolegę nalewką domowej roboty (przygotowaną
przez mamusię posła) i rozmowa nabrała tempa. O tempo właśnie
chodziło Kowalskiemu, bo miał na uwadze kurczące się miejsce
na odtwarzaczu mp3, który posłużył mu do nagrywania konwersacji.
Po kilku tygodniach, gdy na antenie wszystkich stacji telewizyjnych
wysłuchać można było niezwykle barwnych, udekorowanych "łacińskimi"
zwrotami rewelacji na temat prominentnych działaczy różnych
partii, Kowalski ogłoszony został bohaterem. Stał się rycerzem
Samoobrony, niczym posłanka Renata B. świecąc nieskazitelnym,
szczerym blaskiem uczciwości, którą drastycznie odsłoniły
"taśmy prawdy".
Od tego momentu kariera posła Kowalskiego rozwijała się dynamicznie
niczym czerwone dywany toczone przed nim na przeróżnych konferencjach
i wiecach. Nie spoczął jednak na laurach i postanowił zabiegać
o poparcie jednej z katolickich, toruńskich rozgłośni radiowych,
która zasłynęła błyskotliwymi poglądami porównywanymi z tymi
o płaskości Ziemi lub ewolucji człowieka, który nie pochodzi
od małpy. Kowalski uczestniczył w audycjach radiowych, które
co prawda zaprzeczały apolitycznemu wizerunkowi Kościoła,
lecz miały przynieść poparcie mediów Ojca Dyktatora. Tak też
się stało. Kowalski wkupił się w łaski słuchaczy radia i w
akcie podziękowania uiścił kolejną dobrowolną opłatę, tym
razem na rzecz biednego i skromnego towarzystwa kreatorów
radiowej myśli Radia M. i telewizji T. Nie omieszkał również
uczestniczyć w obchodach jubileuszu wspomnianego radia.
Oprócz kontaktów z łatwym elektoratem, Kowalski nie zapomniał
o kolejnej grupie społecznej, która przyniosła mu upragnione
głosy w czasie wyborów. Dlatego podczas Parady Równości z
zapałem obrzucił przechodzących uczestników zgniłymi jajkami.
Miał na twarzy kominiarkę i ku jego szczęściu nie został rozpoznany
przez policję lub media, ale jego czyn został na długo zapamiętany
przez reprezentantów faszystowsko-homofobicznej młodzieży.
Kowalski spełniał obietnice wyborcze. Zatrudnił w swoim biurze
siostrzenicę, jego brat wygrał konkurs na doradcę w Agencji
Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, a siostra została
sekretarką w biurze poselskim innego członka partii. Wysokie
zarobki pozwoliły spłacić alimenty i uzyskać przychylność
wpływowych osób. Nie musiał przejmować się wyrokami sądowymi,
mandatami, ewentualnym miejscem w szpitalu. Zapewnił sobie
spokojną starość, do której zostało jeszcze kilkanaście przekrętów
do zrobienia, kilka wyborów do wygrania, ale tylko jeden naród,
który w końcu może nie wytrzymać i powiedzieć DOŚĆ! I tego
Kowalski obawia się najbardziej.
Autor publikuje również na stronie internetowej
http://karolkornet.blog.onet.pl.
|