Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



MISZ MASZ

Paweł Oses



 


Oto najlepsza grupa jazzowa ostatnich miesięcy. Taki wniosek uzasadniony jest po nominacji do nagrody Grammy w kategorii "Best Contemporary Jazz Album". Nowojorski zespół Groove Collective zasłużył na nominację płytą "People, People, Music, Music".

Groove Collective zasłynęli już wieki temu tym, że łączą różne gatunki. To truizm, który pojawia się przy omówieniach wszystkich nagrań, obojętnie z którego regału wziętych. Tu jednak takie stwierdzenie jest naprawdę uzasadnione. Członkowie grupy sami mówią, że ich muzyka to "disco-ambient-futura-trance-jungle-drum'n'bass-trip hop-hip-acid-transistor-funk-rock-psychedelic-silicon-hard bop-big beat-tube-electronic-live-dub-salsa-mambo". Trzeba przyznać, że to... prawda.
Mówiąc nieco konkretniej, Groove Colective to brzmienie oparte na rozbudowanej sekcji dętej, z szeroko wykorzystywanymi instrumentami perkusyjnymi, nawet najbardziej egzotycznego sortu, plus klawisze i szczypta elektroniki. Efekt z reguły ociera się o funky, salsę, etno czy fusion. Dla wielu słuchaczy właśnie to jest prawdziwy "groove". Ten styl sygnalizuje już pierwszy utwór "Forgotten Travelers" . Pulsujące konga, stały motyw w basie plus leniwa solówka trąbki, później także saksofonu, a na to wszystko nałożone od czasu do czasu harmoniczne plamy sekcji dętej. Wszystko snuje się jak dla mnie trochę na oślep, jakby bez celu. Nieco żwawiej jest już w "DFU", choć i tu powtórzony został właściwie dokładnie ten sam schemat. W "What If" pojawił się wokal w postaci zmultiplikowanego DeLouie Avant Juniora. Jest on jednym z kilku muzyków gościnnie występujących na płycie. Co charakterystyczne, zaproszeni artyści to przede wszystkim dwójka wokalistów, których nie ma w stałym składzie Groove Collective, ale również aż dwóch puzonistów, a także między innymi muzyk grający na bongo i guiro (tradycyjny instrument perkusyjny z Puerto Rico).
Prawdziwy ogień, który tak łatwo było znaleźć na wcześniejszych płytach, w "People, People, Music, Music" pojawia się dopiero po 20 minutach cierpliwego słuchania krążka. Utwór "Tito" naprawdę porywa. Zaczyna się zrazu ospale, by zamienić się w latynoski szał. Kawałek, który jest hołdem dla Tito Puente ("Oye Como Va"!), nie może brzmieć inaczej. Eddie Bobe brzmi tu jak wokaliści z Buena Vista Social Club, do tego pojawia się jak zwykle doskonały flet, na którym gra Jaya Rodriguez, no i świetny latynoski puls. Wreszcie kawałek, który można puścić na imprezie! To jest Groove Collective, które lubię. Niestety już w następnym kawałku klimat siada. Znowu pojawiają się jakieś błądzenia instrumentów pośród funtów nabijanych przez sekcję dętą. Trochę dzikiego szału pojawia się jeszcze w fenomenalnym "Mambomongo". Ciekawie robi się też w "6 For Fred" . Sporo tu eksperymentów rytmicznych, począwszy od, niezbyt często spotykanego, pulsu dzielonego na sześć. W utworze "Set Up" pojawia się nawet klimat ocierający się o imprezę techno.
Bez wątpienia panowie z Groove Collective znowu udowodnili, że w dziedzinie krzyżowania gatunków muzycznych są bezkonkurencyjni. Tyle, że nikomu na siłę nie musieli już tego udowadniać. Muzycy poszli jednak w stronę jeszcze głębszego eksperymentowania. Zapewne jest to przejawem pewnej bezkompromisowości w artystycznych wyborach. Mnie jednak płyta "People, People, Music, Music" nieco zniechęca. To oczywiście fantastyczna muzyka, ale zrobiona chyba bardziej ku uciesze wykonawców niż słuchaczy. Brakuje mi wcześniejszych klimatów, zwykłej funkowej zabawy. Za dużo tu puzonów, trąbek i egzotycznych przeszkadzajek. Przerost formy nad treścią. Może zwyczajnie dla mnie ta muzyka jest już za trudna? Niewątpliwie najnowszą płytę Groove Collective warto mieć, u mnie jednak częściej można ją spotkać na półce, niż w odtwarzaczu.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone