Zawsze
ze współczuciem, a czasem z niesmakiem patrzę na dobrych aktorów,
którzy grają w słabych filmach. I zastanawiam się: co sprawia,
że dają się namówić na występ w gniotach?
Oho!, pomyśli Czytelnik. Zaczyna się ostro. Nie ma co owijać
w bawełnę. "A właśnie, że tak!" to komedia
słaba i mało śmieszna. No i występuje w niej Diane Keaton,
bądź co bądź laureatka Oscara za rolę w filmie Woody'ego Allena
"Annie Hall" z 1977 roku (to były czasy!). Czyli
- jak wyżej.
Film Michaela Lehmanna opowiada o matce i córce. To para archetypiczna,
co niestety oznacza także zgranie wszystkich możliwych pomysłów.
No bo co jeszcze można wycisnąć z takiej konfiguracji bohaterek?
U Lehmanna córka (Mandy Moore) ma problemy z życiem uczuciowym,
a matka (Keaton) chce jej oszczędzić własnych przykrych doświadczeń,
w związku z tym bierze na siebie znalezienie jej odpowiedniego
faceta. Oczywiście w tajemnicy. Daje więc ogłoszenie w internecie,
przesiewa kandydatów i w końcu wyłania tego jedynego. Aby
skomplikować nieco fabułę, scenarzyści wstawili jeszcze postać
drugiego mężczyzny, który też kręci się wokół córeczki. Paradoksalnie
sprawili, że akcję można przewidzieć do kilkudziesięciu minut
w przód. Co tam kilkudziesięciu! Nawet finał jest tak oczywisty
jak dwa a dwa cztery. Kiedy jednego mężczyznę filmuje się
w barwach ciepłych, a drugiego w chłodnej tonacji kolorów,
to trudno nie domyślić się, który ostatecznie wdzieje frak
pana młodego.
"A właśnie, że tak!" to film dla widza, który nie
potrzebuje ani emocjonalnych uniesień, ani intelektualnych
zagwozdek. Zamiast tego chce się pośmiać i odprężyć. Z tym
pierwszym, jak wspomniałam, jest kiepsko. Dialogi w początkowych
scenach nie dość, że nie są śmieszne, to jeszcze wprawiają
w zażenowanie. Która matka rozmawia z córkami o napletkach
ich kochanków? Diane Keaton ma cudowny uśmiech, ale powinna
ostrożniej dobierać role. Slapstickowe wywrotki na chodniku
nie przysporzą jej nowych wielbicieli, a starych wprawią conajmniej
w konsternację. Z rozrzewnieniem wspominam komedie Woody'ego
Allena, w których dialogi skrzyły się inteligentnym dowcipem.
Nawet film Nancy Meyers sprzed czterech lat "Lepiej późno
niż później" stał na wyższym poziomie. Nawiasem mówiąc,
za rolę Eriki Barry w tym obrazie Diane dostała drugi w swojej
karierze Złoty Glob oraz czwartą nominację do Oscara.
Co do odprężenia zaś, to - słowo honoru, wolę jakąś produkcję
z rodzaju "zabili go i uciekł". Pójdę sobie na czwartą
"Szklaną pułapkę", bo fajnie jest popatrzeć na Bruce'a
Willisa. Myśleć też nie trzeba, a przynajmniej coś się dzieje.
Film "A właśnie, że tak!" obejrzałam tylko i wyłącznie
z recenzenckiego obowiązku. Nie znalazłam w nim nic dla siebie,
i poczytuję to sobie jako komplement.
|