"Nikt
nigdy niczego tobie nie zaproponuje. Wszystko musisz sobie
wydrzeć sam". Słowa wypowiedziane przez kogoś przypadkowego
w zupełnie nieważnej sytuacji. A jednak na zawsze zapadły
mi w pamięć.
Do odważnych świat należy. Trzeba sięgać po kolejne wyzwania,
wyznaczać sobie następne cele. Wiedza, talent, doświadczenie
- wszystko to powinno pracować na naszą korzyść. Dzień po
dniu osobiście, ale dobrze wiem, że nie sam, doświadczam,
że to bzdura. O wszystkim decyduje nie to co sobą reprezentujemy,
ale to jak jesteśmy postrzegani. A to przecież dwie zupełnie
różne sprawy.
Jesteśmy wtłoczeni w świat, w którym liczy się umiejętność
lawirowania, pływania w bardzo mętnej wodzie. Kto ma "lepszą
gadkę", kto łatwiej zjednuje sobie ludzi, kto potrafi
się nachalnie narzucać - ten wygrywa. Nieustanne prezentowanie
pewności siebie - to podstawowe przykazanie w tym wyścigu
szczurów. Współczucie, przysługa - to tylko przejawy słabości.
Miłe słowa trzeba kierować tylko pod adresem tych, od których
coś może zależeć. Bo przecież nie do kolegów, którzy chętnie
wykopaliby cię gdzie pieprz rośnie. Z kimś warto rozmawiać,
z kimś innym nie, bo nie jest akceptowany przez grupę. Każdy
krok i najmniejszy gest nastawiony jest tylko na korzyści,
które może przynieść.
"Kultura pracy"... Nikt nie widzi nic niestosownego
w dzwonieniu do ciebie po przepisowych ośmiu godzinach. Wyłączenie
telefonu odbierane jest jako niesubordynacja. Polecenia: "napisz
to", "napisz tamto", "zrób rano prezentację",
"znajdź informacje" - są normą również w okolicach
godziny dwudziestej. Stado chamów pozbawia mnie prywatności
redukując do roli wyrobnika. Nikomu oczywiście przez myśl
nie przejdzie, by w piątek przyjść do pracy swobodniej ubranym,
by wyjść z roboty symboliczną godzinę wcześniej.
Do tego ten rytuał. Praca, ale potem knajpa, impreza, wspólne
wyjście. Jeśli kilka razy pokażesz, że nie zależy ci na tych
pseudo towarzyskich atrakcjach, to szybko znajdziesz się na
marginesie. Oczywiście przy alkoholu języki rozwiązują się
bardzo łatwo. Dowiesz się, co kto myśli o jednym, albo drugim
nieudaczniku. Gdyby ciebie nie było na popijawie, to byłbyś
trzecim obgadywanym palantem. Nie ma rady. Trzeba "jechać"
po innych bez litości i udawać przy tym, że to przezabawne,
a potem wracać do łóżka w poczuciu obrzydzenia do samego siebie.
Albo zdecydować się na rolę odszczepieńca z wszystkimi tego
konsekwencjami. Również finansowymi.
Praca to przecież miejsce, w którym zarabia się pieniądze.
Treść prawdziwego życia jest gdzie indziej. Problem polega
na tym, że koledzy z działu, biura, redakcji, czy czego tam
jeszcze, tego nie rozumieją. Oni zbudowali sobie ekwiwalent
życia. Dla nich owa treść jest w miejscu pracy, jedyni ludzie
z którymi rozmawiają, to znajomi z pracy. Horyzont towarzyski
jest tożsamy z grupą pracowników. Do tego takie żałosne postacie
są większością. Jeśli nie chcesz być częścią tego ekwiwalentu,
to koniec końców przegrasz. Oryginał i smutas - to najłagodniejsze
epitety na jakie się narazisz. Konsekwencją takiej opinii
będzie coraz mniej zleceń, coraz mniej ważne zadania do wykonania.
Te istotne dostanie kretyn, który na ostatniej popijawie obrabiał
twój tyłek, albo ten, który popisywał się przed szefem swoją
znajomością architektury. Tak się będzie działo, dopóki sfrustrowani
pracoholicy na stanowiskach kierowniczych nie zrozumieją,
że biuro jest tylko koniecznym dodatkiem do życia, które dzieje
się w zupełnie innym miejscu.
|