Na
świecie są setki wyludnionych miast. Każde z nich ma swoją
historię. Dzieje Centralii, leżącej w amerykańskim stanie
Pensylwania, są równie niesamowite, co budzące grozę. Historia
tego miasta tak naprawdę jeszcze się nie zakończyła. I ciągle
wywołuje dreszcz emocji.
Kiedy jedzie się drogą stanową nr 61 przez samo serce zagłębia
węglowego Pensylwanii, przejeżdża się przez rozwidlenie tej
drogi na szczycie wzgórza, opodal niewielkiego miasta Ashland.
Na pierwszy rzut oka wygląda to na objazd. Wielu kierowców
zapewne pomyślało o robotach drogowych, albo budowie mostu
- i podążając za znakami drogowymi pojechało dalej. Nie wiedzieli
skąd się wzięło to dziwne rozwidlenie, nie słyszeli też o
pewnym mieście, którego w zasadzie już nie ma. Kto jednak,
mimo znaków, pojedzie w prawo odnogą drogi nr 61, szybko zrozumie,
że coś tu nie gra. Droga bowiem nagle się urywa.
Nagle? Właściwie nie. Wcześniej kierowca będzie musiał się
zmierzyć z dziwnie pofałdowaną nawierzchnią. Asfalt jest to
wybrzuszony, to znów zapadnięty. W kilku miejscach drogę przecinają
głębokie rozpadliny. Z niektórych unosi się strużka dymu.
Nie, to nie krajobraz po bitwie, ani ślad po trzęsieniu ziemi.
Nawierzchnia drogi odkształciła się od wysokiej temperatury
spowodowanej pożarem. Gdzie się paliło? Zabrzmi to nieprawdopodobnie.
Pod ziemią.
Podziemny pożar
Historia miasta Centralia zaczęła się w 1840 roku, kiedy
przemysł górniczy był jeszcze w powijakach. Wraz z otwarciem
kopalni Locust Run i Coal Ridge osiedlili się tu pierwsi górnicy
z rodzinami. W 1866 roku mieszkało w Centralii 3 tysiące osób,
większość z nich stanowili osadnicy z Iralndii.
W 1935 roku na południe od Centralii górnicy odsłonili jedną
z żył węgla kamiennego. Za pomocą materiałów wybuchowych utworzono
odkrywkę, w której później eksploatowano złoża. W późniejszych
latach miasto używało jej do składowania śmieci. W maju 1962
roku stos odpadków został podpalony. Od płomieni zajęła się
także odsłonięta żyła węgla. Podjęte próby ugaszenia pożaru
nie powiodły się. Co gorsza, złoża węgla zaczęły się palić
także pod ziemią.
W ciągu kolejnych dwudziestu lat ludzie toczyli zawziętą walkę
z ogniem. Kopalnię zalewano wodą z tzw. popiołem lotnym, kopano
szyby w celu zlokalizowania granicy pożaru i zatrzymania go.
Dość wspomnieć, że w latach 1965-1972 wydrążono ponad 1600
szybów, wpompowano w głąb ziemi ponad 120 ton popiołu lotnego
i 90 m sześc. piasku. Wszystko na nic. Powtarzane kilkukrotnie
akcje gaśnicze kosztowały ponad 8 milionów dolarów. Kiedy
więc wyczerpał się budżet na nie przewidziany, zaniechano
dalszych działań. I to mimo tego, że w 1971 roku udało się
w końcu dokopać do płonącego węgla - czyli do serca pożaru.
"Przyszło polecenie, by zasypać szyby. Jeszcze miesiąc
pracy i udałoby się ugasić pożar", wspominają dziś ostatni
mieszkańcy Centralii. Renee Jacobs w swojej książce, a właściwie
albumie fotograficznym "Slow Burn" ("Powolny
pożar") cytuje jednego z robotników pracujących przy
kopaniu, a potem zasypywaniu szybu: "Potrzeba było jeszcze
tylko 50 tysięcy dolarów. Gdyby drążono szyb na trzy zmiany,
zamiast na jedną, można było pokonać ogień".
Wyludnione miasto
Wydawałoby się, że węgiel płonący pod ziemią to kłopot jedynie
górników. Niestety, okazało się, że jest inaczej. W mieszkańcach
narastał strach. Trudno żyć spokojnie ze świadomością, że
pod stopami nieustannie się pali. Pierwsze rodziny wyprowadziły
się z Centralii już w 1969 roku. Prawdziwy eksodus nastąpił
na początku lat 80-tych. 14 lutego 1981 roku Todd Domboski
bawił się na podwórku swojej babci. Nagle pod chłopcem rozstąpiła
się ziemia. W ostatniej chwili Todd zdążył się złapać korzeni
drzewa. Gdyby nie to, wpadłby do dziury o głębokości około
15 metrów. Tlenek węgla o wysokiej temperaturze zabiłby go
w mgnieniu oka. Na szczęście Toddowi pomógł wydostać się na
powierzchnię jego kuzyn. To wydarzenie zwróciło uwagę mediów.
Centralia znalazła się na ustach wszystkich Amerykanów.
Podobnych szczelin powstawało coraz więcej. Trujący gaz wydobywał
się na powierzchnię. Kolejne rodziny podejmowały decyzję o
wyprowadzce. Wiekszość mieszkańców przeniosło się do leżącej
niedaleko miejscowości Ashland.
Pożar obejmował wtedy powierzchnię około 80 hektarów. W 1983
roku było to już ponad 140 hektarów. W ciągu kolejnych dziesięciu
lat pożar rozprzestrzenił się na powierzchni 2 kilometrów
kw. Najbardziej pesymistyczny scenariusz zakłada, że węgiel
będzie płonął jeszcze przez sto lat, a pożar obejmie w sumie
15 km kw! Co gorsza, ostatecznie zagrozi także pobliskiemu
miastu Ashland.
W 1991 roku władze stanowe odkupiły od mieszkańców Centralii
ich posesje i rozpoczęły wyburzanie opuszczonych domostw.
Mimo to do dziś pozostało tam kilka stojących domów, a w Centralii
mieszka jeszcze kilkanaście osób (w 1962 roku było ich ponad
tysiąc). Tak zakończył się upadek górniczego miasta. Podziemny
pożar, który wybuchł 45 lat temu, zrujnował Centralię i zamienił
ją niemal w miasto duchów. Rozpoczął się natomiast żywot dziwnej
atrakcji turystycznej.
CIĄG
DALSZY - W NASTĘPNYM NUMERZE
|