Wyobraź
sobie, że lekarz właśnie oznajmił Ci, iż masz raka. Pozostało
Ci dwa, może trzy miesiące życia. Co zrobisz?
Takie pytanie mimowolnie musi sobie zadać Ann, bohaterka
filmu "Moje życie beze mnie". Diagnoza lekarska
jest beznamiętna i śmiertelnie precyzyjna. Walka z nowotworem
jest bezsensowna i z góry skazana na niepowodzenie. Nie ma
żadnych szans na uratowanie życia, można tylko złagodzić ból
umierania. To koniec. Życie Ann dobiegło kresu.
Człowiek z wyrokiem śmierci ma w zasadzie trzy możliwości.
Może udać, że nawet na tym etapie kontroluje swoją egzystencję
- i popełnić samobójstwo. Może też popaść w ostateczny marazm
i w apatii czekać na agonię. Ewentualnie może wyostrzyć zmysł
organizatora i uporządkować wszystkie swoje sprawy. Ann (Sarah
Polley) wybiera tę trzecią opcję. Niezwykle przejmująca jest
scena, w której ta 23-letnia dziewczyna wypisuje na kartce
"rzeczy, które musi załatwić zanim umrze". Co jest
na liście? Ważne sprawy rodzinne i błahostki, które sprawiają
przyjemność. Ann postanawia znaleźć nową mamę dla swoich dwóch
małych córeczek i zarazem nową żonę dla swego męża. Chce spotkać
mężczyznę, który by się w niej zakochał. Planuje odwiedzić
ojca, od dziesięciu lat siedzącego w więzieniu. Z drugiej
strony na liście umieszcza także nową fryzurę i sztuczne paznokcie.
To wszystko, na co nie starczało dotąd czasu lub odwagi, trzeba
zrobić w krótkim czasie. On zaś będzie biegł z dnia na dzień
coraz szybciej...
Zdumiewające jest, że młoda dziewczyna, której życie dopiero
niedawno się zaczęło, z takim spokojem przyjmuje wiadomość
o śmiertelnej chorobie. Zataja ją przed najbliższymi, po części
by ich nie ranić, po części zaś - by nie przeszkodzili jej
spełnić marzeń i wykonać tajnego planu. I tu przychodzi jeszcze
bardziej zaskakująca konkluzja - w pewnym sensie życie Ann
zaczyna się dopiero teraz. Dwie ciąże, młodzieńcze małżeństwo
i rodzina założona zbyt wcześnie, bezrobocie męża, zgorzkniała
matka (w tej roli była rockmanka Deborah Harry), niewidziany
od lat ojciec (Alfred Molina) - to wszystko niczym gęsta sieć
oplotło i uwięziło bohaterkę, przykuwając ją do szarości dnia
codziennego. W dotychczasowym życiu nie było miejsca ani na
uniesienia, ani na drobne przyjemności. W życiu, które zaczyna
się po wyroku śmierci Ann odnajdzie drugą siebie.
"Moje życie beze mnie" to film smutny, ale nie przygnębiający.
Nie ma happy endu, bo nie może mieć. Nie tchnie optymizmem,
bo trudno być optymistą, kiedy umiera się młodo. A jednak
silny charakter bohaterki jest swego rodzaju peryskopem, przez
który widz może zobaczyć co jest ponad całym tym smutkiem
- zwykłe ludzkie pragnienie bycia szczęśliwym. Paradoksalnie
dla Ann pragnienie to ziszcza się dopiero wtedy, gdy śmierć
jest na wyciągnięcie ręki. Zaczyna się jej nowe życie. Życie
po życiu.
|