Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



KRAINA WIECZNEGO LODU - CZĘŚĆ II

Janka Haitenn




CZĘŚĆ PIERWSZA - W POPRZEDNIM NUMERZE

Port Lockroy na wyspie Gaudier to brytyjska stacja badawcza. Jakiś czas temu trwały tu badania mające na celu ustalenie, czy kryl antarktyczny (skorupiak, którym żywią się ptaki, foki i wieloryby) może być w tych okolicach odławiany komercyjnie. Obecnie stacja prowadzi podstawowe pomiary klimatyczne.

Ciekawostką jest, że na Port Lockroy mogą pracować wyłącznie Brytyjczycy. Osoby bez paszportu brytyjskiego nie mają na to szans, zresztą nawet wśród wyspiarzy odsiew kandydatów jest ogromny. Obsługa składa się bowiem z zaledwie dwóch osób, które pracują tu w sezonie letnim. Zimą stacja jest nieczynna.
Dwa zabytkowe budynki mieszczą w sobie także muzeum. W środku obejrzeliśmy wyposażenie stacji wielorybniczej, kuchnię ze starym piecem i pokoik radiooperatora z pięknym, starym, ogromnym radiem i równie wiekową maszyną do pisania. Na stacji funkconuje również sklepik i poczta - sprzedawane tu znaczki są emitowane przez British Antarctic Territory.
Następnego ranka przed w pół do siódmej usłyszeliśmy z głośników głos kapitana. Po angielsku, z tym swoim szwedzkim akcentem, poinformował nas, że mamy piękny, bezwietrzny dzień i zaprosił wszystkich na pokład. W pierwszej chwili wkurzyłam się za tę wczesną pobudkę, ale zaraz potem ciekawość zwyciężyła. Ubrani popędziliśmy na górę, a po chwili szczęki opadły nam na deski pokładu. Faktycznie nie było nawet najmniejszego wiatru, w najbliższej okolicy nic się nie poruszało - za wyjątkiem naszego statku. Sunęliśmy przez krainę jak z bajki. Takie widoki ogląda się zazwyczaj w albumach i telewizji. W dodatku gładka woda, jak gigantyczne zwierciadło odbijała wszystko tak wspaniale. Matka Natura zadbała, byśmy w pełni obejrzeli i docenili jej niezmierzone piękno.

Raj na końcu świata

Antarktyka była dla mnie twardym orzechem do zgryzienia. Zabiła mi klina dwukrotnie. Po pierwsze, okazała się niepodobna do żadnego z miejsc, w których dotąd byłam. Nie umiałam porównać jej do czegokolwiek. Kiedy to sobie uświadomiłam, zaczęłam podziwiać piękno Antarktyki takie jakie jest - niepowtarzalne. Po drugie, Antarktyka okazała się zupełnie inna niż ją sobie wyobrażałam. Zmusiła mnie do poszerzenia granic mojej wyobraźni. No proszę, a dotąd zdawało mi się, że wyobraźnię mam tak bujną, że pomieści wszystko co możliwe i niemożliwe, i że w ogóle nie ma granic...
Wpływaliśmy do Portu Rajskiego (Paradise Harbour). Leży on na stałym lądzie Półwyspu Antarktycznego, w miejscu gdzie stoi chilijska stacja badawcza. Jej założyciele i budowniczowie kierowali się chyba nie tylko względami praktycznymi, musieli być także prawdziwymi estetami. Jest to bowiem prawdziwie rajskie miejsce. Stacja stoi na brzegu sporej zatoki, z pozostałych stron zaś otaczają ją wysokie, urwiste szczyty, z których od czasu do czasu zsuwają się olbrzmie kawały lodu (fachowcy naywają to cieleniem się lodu), dryfujące potem jako góry lodowe. Towarzyszy temu hałas podobny do grzmotu podczas burzy.
"Marco Polo" zabrał 365 członków załogi i 500 pasażerów. Normalnie na statku zmieści się około 800 pasażerów, ale podczas rejsu antarktycznego ich liczba jest ograniczana. Większość załogi stanowili Filipińczycy, niemal trzy czwarte pływało na tym statku od ponownego wodowania (po przebudowie) w 1993 roku. Obsługa była bez zarzutu. Posiłki serwowano tak pyszne, że wielu pasażerów częściej zaglądało do jadalni niż na pokład. Wśród załogi było z tuzin ekspertów antarktycznych, którzy dawali wykłady na różne tematy: geologii, historii, zwierząt żyjących w Antarktyce itd. Pogadanki były naprawdę ciekawe, nigdy się więc nie nudziliśmy. Gdyby nawet jacyś pasażerowie nie interesowali się ani wykładami, ani widokami na zewnątrz, mogli pograć na automatach, potańczyć, albo miło spędzić czas w pokładowym salonie piękności.

Powtórka z Titanica?

Z Paradise Harbour popłynęliśmy na północ w skierunku Południowych Szetlandów. Naszym celem była Wyspa Półksiężyca, ostatni przystanek na Antarktyce. Płynęliśmy przez całą noc, a do wyspy przybiliśmy wczesnym rankiem.
Wyspę Półksiężyca zamieszkują pingwiny maskowe, nazywane tak z powodu czarnej linii pod brodą, która wygląda jak pasek przytrzymujący nakrycie głowy. Nie drepczą tak jak inne pingwiny tylko raczej podskakują. Z jakichś powodów upodobały sobie najwyższe punkty wyspy, a to oznacza, że muszą się nieźle namęczyć, by pokonać drogę z gniazda do plaży.
Nie po raz pierwszy okazało się, że nieprzypadkowo zabieraliśmy wysokie gumiaki. Gdyby nie one, za każdym razem kiedy wsiadaliśmy i wysiadaliśmy z zodiaków mielibyśmy kompletnie przemoczone buty. Poza tym okolice zmieszkiwane przez pingwiny są zwykle błotniste i zapaskudzone guanem. Przed powrotem na statek musieliśmy więc poddać się zabiegowi czyszczenia butów. Wszystko po to, by "Marco Polo" nie wyglądał i śmierdział jak kolonia pingwinów.
W drodze powrotnej do Ameryki Południowej okazało się, że statek ma jakieś uszkodzenie. Do dziś nie wiem, czy było poważne. Wtedy jednak zadręczałam się myślami, co będzie kiedy nagle okaże się, że "Marco Polo" zacznie tonąć. Świadomość, że na pokładzie są łodzie ratunkowe teoretycznie powinna uspokajać, ale jakoś nie uspokajała. Pomogły za to serwowane w barze drinki. Patrząc na wszystko z jasnej strony, przynajmniej nie musielibyśmy wydawać fortuny, by znaleźć się na pokładzie tonącego statku gdzieś na środku Cieśniny Dreke'a. No i zobaczyliśmy już Antarktykę, więc umrzemy szczęśliwi.
Oczywiście nic się nie stało, dopłynęliśmy bez przygód do Ushuaia. Następnego dnia wsiadaliśmy już do samolotu do Buenos Aires. W głowie miałam tylko Antarktykę, więc nic w tym mieście nie było w stanie mnie już rozruszać. Dzień później lecieliśmy samolotem Air France do Paryża. Witamy z powrotem w Europie.
Teraz, kilka miesięcy później, ciągle mam wrażenie, że to wszystko mi się przyśniło. To była niesamowita, cudowna podróż, o której nie da się zapomnieć. Tym bardziej, że prawie zupełnie za darmo!

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone