Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PROWOKACJĄ GO!

Oskar Pawelec



 


W ostatnich latach jesteśmy świadkami niezwykłej popularności pewnego narzędzia z warsztatu dziennikarskiego - mianowicie prowokacji. Z reguły jest ona traktowana jako ostateczność. Są rzeczy, których nie sposób dowieść inaczej, jak tylko przez prowokację.

W jaki sposób udowodnić, że lotnisko jest źle chronione? Trzeba się wkraść na jego teren i nakleić na samolocie "wizytówkę" zamiast bomby. Jak udowodnić, że kwitnie nielegalny handel materiałami wybuchowymi? Kupić je i potem wszystko opisać. Oba przypadki są z życia wzięte. Takie pomysły mieli (i zrealizowali) dziennikarze jednej z gazet i chwała im za to. Skompromitowali tych, których trzeba było, być może teraz jest dzięki temu odrobinę bezpieczniej.
Ale wyobraźnia dziennikarzy jest znacznie bardziej wybujała. Oto żurnaliści z pewnego tygodnika poszli do konfesjonału, spowiadali się z wymyślonych świństw, a potem reakcje księdza z detalami opisali na swoich łamach. Dwa skrajne przykłady zastosowania tego samego narzędzia. Jak sądzę ocena takich prowokacji zależna jest od intencji, które przyświecały dziennikarzom. W ostatnim przypadku były one zdecydowanie niskie. Do tego dochodzi obraza uczuć religijnych. W końcu dla katolików spowiedź to sakrament.
Sytuacja może być jednak zdecydowanie mniej jednoznaczna. Pewnym "podgatunkiem" prowokacji dziennikarskiej są zasadzki organizowane na znane osoby. Dziennikarze pewnej poczytnej gazety skontaktowali się z posłanką Alicją Błochowiak. Podali się za przedstawicieli dystrybutora telefonów komórkowych. Zaproponowali taki mniej więcej układ: "damy pani za darmo najnowszy model naszego telefonu, pod warunkiem, że będzie pani z niego publicznie korzystała". Posłanka złapała przynętę i wybrała się na umówione spotkanie. Tam gra toczyła się dalej. W kulminacyjnym momencie posłanka Błochowiak przyjęła paczuszkę i zaczęła zdejmować opakowanie. Okazało się, że w środku jest duży plastikowy telefon - zabawka dla kilkuletnich dzieci. W momencie, gdy na twarzy posłanki zaczęło się malować coraz większe zdziwienie, ni stąd ni zowąd pojawił się fotograf i zaczął strzelać fotki. Ze zdjęć śmiała się cała Polska, z niżej podpisanym włącznie. Dziennikarze zbłaźnili posłankę Błochowiak, pokazując, że jest skłonna przyjmować "gifty", w dodatku na spotkanie wyszła w trakcie posiedzenia komisji sejmowej. Na podstawie tej prowokacji wyborcy pani Błochowiak mogą sobie wyrobić o niej jeszcze bardziej przemyślaną opinię - i to jest w porządku. Tym bardziej, że wcześniej przyjęcia telefonu odmówiło kilku innych posłów.
Takie "pułapki" na znane osoby z lubością urządza jeden z kanałów telewizyjnych. Gwiazdom urządza się zaaranżowane sytuacje, stawiające bohatera programu w kłopotliwym położeniu. Innymi słowy jest to zabawa czyimś kosztem. Czy to jest śmieszne? Być może było zabawne, gdy bracia Golcowie "zestrzelili" samolot. Z pewnością jednak granica przyzwoitości albo smaku jest często przekraczana. Za każdym razem, gdy trafiam na ten program, jest mi szczerze żal jego przerażonych bohaterów. Gdy Justyna Steczkowska przyglądała się wyczynom kaskadera samochodowego, sądząc, że ogląda osobę, z którą przyjechała samochodem, to nie było mi do śmiechu. To było żenujące. Zdarzają się scenariusze, gdzie "bohaterowie" są przekonani o tym, że wydarzyło się nieszczęście, czy wypadek. Co więcej - niektóre prowokacje są naprawdę niebezpieczne. Tak jak w przypadku Zygmunta Chajzera, który był przekonany, że jest świadkiem przestępstwa. Nawet ruszył do pościgu za "bandytą". Stąd już tylko krok od nieszczęścia. Takiej próby moje poczucie humoru już nie wytrzymuje.
Reguły "gry" wyznacza stacja telewizyjna. Żaden z aktorów, piosenkarzy, czy modelek nie chce zadrzeć z taką firmą. Stawia to ich na fatalnej pozycji. Nie dość, że ku uciesze motłochu wystawiani są na pośmiewisko, to w dodatku muszą później udawać, że ich samych to też bawi. Boją się zadrzeć ze swoim potencjalnym chlebodawcą. W końcu życzliwość mediów to w fachu tych ludzi jeden z warunków sukcesu. Obie strony o tym wiedzą, i autorzy programu wykorzystują to w często obrzydliwy sposób. Ciekaw jestem, ile z tych prowokacji zakończyło się skandalem i nie zostało w ostateczności wyemitowanych.
Nie żal mi policjantów, gdy wytyka się im partactwa, nie żałuję polityków, gdy dziennikarze dowodzą, że są idiotami, ale robienie sobie niesmacznych drwin z ludzi, których jedyną "winą" jest to, że są powszechnie znani jest moim zdaniem zdecydowanym nadużyciem.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone