"Po co nam szukać nowego wroga, skoro swój za miedzą?"
- zapytał retorycznie Pawlak Pawlakową, i rozpoczął kolejną
wojnę przydomową o młockarnię, o pole, o kota... Śmiejemy
się dziś do łez, oglądając kargulowo-pawlakową sagę, ale każdy,
kto pożył trochę na tym świecie, zdaje sobie sprawę, że nie
wszystkie wątki były przesadzone.
Polacy ostrzegają się wzajemnie przed zbyt zażyłymi kontaktami
z rodakami, zwłaszcza mieszkającymi za granicą. Powszechnie
znaną prawdą jest, że instytucją najbardziej szkodliwą, zarówno
w interesach, jak i w życiu prywatnym są... sami krajanie,
którzy z zazdrości, zawiści, czy zwykłej złośliwości potrafią
zniszczyć spokój, a nieraz i życie rodaka.
Smak zemsty
"Nie bój się chodzić nocą po ulicach Toronto" -
powiedziała moja znajoma, mieszkająca w Kanadzie od ośmiu
lat. - "Nie bój się zostawić nie zamkniętych na klucz
drzwi. Nie bój się zawierać nowych znajomości. Strzeż się
Polaków, którzy chcą ci podać pomocną dłoń, a najbardziej
- tej dłoni bezinteresownej. To w niej jest nóż, który ci
wbiją w plecy". Taka rada brzmi jak okrzyk nawiedzonego
kaznodziei, ale poparta przykładami z życia torontońskiej
Polonii przestaje wyglądac na obsesję wariata.
To najlepsza przyjaciółka mojej znajomej, donosem do urzędu
imigracyjnego sprowadziła na jej głowę poważne kłopoty urzędowe
i finansowe w Kanadzie. Na szczęście wszystkie sprawy udało
się załatwić pomyślnie. Z wyjątkiem tej najważniejszej - skończyła
się deklarowana wielkimi słowami przyjaźń.
Podobnie było z Markiem, 50-letnim gdańszczaninem, od 20 lat
mieszkającym w Toronto. Niedawno rozwiedziony, dom i resztę
majątku zostawił byłej żonie, próbując szukać szczęścia w
wolnym stanie. Zamieszkał u Grzegorza, który częściowo sparaliżowany
po wypadku samochodowym, potrzebował zarówno codziennej opieki,
jak i zwykłego towarzystwa. Jednak choroba Grzegorza pogłębiła
u niego stan przygnębienia, który dość szybko przerodził się
w depresję. Silne leki antydepresyjne utrzymywały go w, wydawało
by się, dobrej formie psychicznej. Jak sie okazało, nie na
długo.
Leki psychotropowe, poczucie życiowej porażki i samotność
sprawiły, że Grzegorz stał się zaczepny i agresywny. Nie potrafił
wybaczyć współlokatorowi, że ten w sylwestrową noc udał się
na kolację z przyjaciółmi, która, jak to zwykle bywa, skończyła
się o świcie. Po powrocie Marka do domu właściciel mieszkania
nie szczędził mu pretensji i gorzkich słów, wypominając, że
ten pozostawił go w tę noc samego. Wybuchła awantura. Zmęczony
i jeszcze pijany Marek dał za wygraną i poszedł spać.
Rano obudziło go szarpanie. Zobaczył nad głowa policjantów,
którzy skuli go w kajdanki i bez słowa wyjaśnienia odwieźli
do aresztu. Tam dowiedział się, że został oskarżony przez
przyjaciela o znęcanie się, gwałt i seksualne perwersje praktykowane
na sparaliżowanym. Wszystkie swoje oszczędności Marek poświęcił
na koszty adwokata. Kolega nie odwołał oskarżeń, a wprost
przeciwnie - co rusz dokłada do nich jakiś dramatyczny lub
pikantny wątek. Marek z niecierpliwością czeka na wyniki badań
DNA, które jednoznacznie wykażą, że gwałtu w sylwestrową noc
nie było, a oskarżenia są bezpodstawne. O przyjaźni juz nie
wspomina, wynajął sobie malutkie mieszkanie w downtown. Mieszka
sam i unika rodaków jak ognia.
Sposób na konkurencję
Niestety, nie jest to odosobniona historia z polsko-polskimi
stosunkami w tle. Będąc na obiedzie w jednej z polskich restauracji
w Mississauga wysłuchałem opowieści Zbyszka, właściciela lokalu.
Kiedy niecały rok temu kupił tę knajpę, postanowił, że będzie
kultywował w niej polską kulturę - poczynając od jdała, na
imprezach kulturalnych kończąc. Zdobył wymaganą licencję i
szybko zjednał sobie nowych klientów, bo dania sa naprawdę
smaczne i niedrogie.
Niestety, jego radość nie trwała długo. W pewną lipcową noc
obudził go telefon. To sąsiedzi z firmy obok powiadomili go,
że w jego restauracji jest powódź. Pierwsze podejrzenie padło
na pękniętą rurę kanalizacyjną, bo woda w lokalu sięgała do
kostek. Drewniane podłogi zostały doszczętnie zniszczone,
nie udało sie uratować części mebli, stołu bilardowego i paru
innych elementów wyposażenia. Z powodu odcięcia prądu zepsuła
się żywność, przechowywana w zamrażalniku.
Detektywi rozpoczęli rutynowe śledztwo. Kilka godzin potem
dla policji stało się jasne, że to nie wadliwa hydraulika
spowodowała zalanie lokalu, ale zraszacze pod sufitem uruchomiły
się automatycznie, gdy "wyczuły" dym. Detektywi
pobrali próbki substancji z przewodu wentylacyjnego, które
okazały się być resztkami paliwa samochodowego. W przewodzie
tym znaleziono również prawie nową paczkę papierosów z reklamą
piwa... Okocim. Policjanci nie mieli wątpliwości, że mają
do czynienia z podpaleniem.
- Kupując restaurację, nie miałem pojęcia, że jestem aż takim
zagrożeniem dla kilku innych polskich restauracji. - mówi
z goryczą Zbyszek. - Ubezpieczenie pokryło jedynie 2/3 szkód.
Tak powitali mnie rodacy w Mississauga.
Donos i kłódka
Jednak nie trzeba wyjeżdżać za ocean, by poznać smak odwiecznej
polskiej zawiści, która potrafi przybrać postać tak karykaturalną,
że opowieści o niej brzmią anegdotycznie.
Moja przyszła żona przez lata spędzała wakacje na Zabużu,
w małej, turystycznej wiosce, liczącej niespełna tysiąc mieszkańców.
Prócz knajpy, kościoła i sklepu gminnego było w niej tylko
kilka niewielkich ośrodków wczasowych, a ich właściciele są
mieszkańcami tej wsi. Zdawać by się mogło, że lokalna solidarność,
poparta często pokrewieństwem zapewni właścicielom ośrodków
spokojny, dostatni byt w atmosferze przyjaźni i wzajemnej
współpracy w walce o klienta. Nic bardziej mylnego.
Kiedy pani Marta, właścicielka ośrodka sportowego dowiedziała
się, że jej sąsiad dzierżawiący ośrodek obok sprzedaje na
nocnej dyskotece mocne trunki, posiadając koncesję wyłącznie
na piwo, natychmiast doniosła o tym odpowiedniemu urzędowi.
Nie powstrzymał ją nawet fakt, że utrzymuje się praktycznie
z klientów sąsiada, bo ten, nie mając jadłodajni, zamawiał
u niej kilkadziesiąt obiadów dziennie. Jednym donosem spowodowała
zarówno karę dla kolegi, jak i doprowadziła własny ośrodek
do bankructwa... Na domiar złego, jej przyjaciółka, prowadząca
na końcu wsi ekskluzywny ośrodek z basenem, zamykała go przed
nosem wczasowiczów, wypoczywających w innych ośrodkach. Mimo
że polskie lato do tropikalnych nie należy, a cena wstępu
na basen była wysoka, chęć pozbycia się konkurencji przez
złe potraktowanie "cudzego" klienta była silniejsza
niż potencjalny zysk, zwykła przyzwoitość i zdrowy rozsądek.
W opisywanej przeze mnie wsi ośrodki poupadały, bo nie były
w stanie zarobić na własne utrzymanie, nie mówiąc o przynoszeniu
dochodu właścicielom. Ich własna zawiść odebrała im szansę
na normalne funkcjonowanie.
Jacy Polacy?
W świetle przytoczonych wyżej historii Polacy jawią się jako
złe demony z bajek dla dzieci. Chciwi, zawistni, przebiegli,
niszczycielscy i zwyczajnie głupi. Jednak polski biznes rozwija
się i kwitnie, tak w kraju, jak i poza jego granicami. Rozwijają
się przedsiębiorstwa, tworzą się spółki handlowe, polskie
i polsko-zagraniczne. Ludzie żyją i zarabiają stadnie. Czy
to znaczy, że ja trafiam na anomalie, że poznaję samych pechowców?
Byłyby to wyjątkowe zbiegi okoliczności.
Czy Polacy są silni jednością jedynie w momentach martyrologicznych
zrywów i nacjonalistycznych wyzwań? Potrafimy się jednoczyć
i walczyć o swoje prawa, a jednocześnie jesteśmy mistrzami
w odmawianiu tych praw innym. Apostołowie nietolerancji, 40
milionów mieszkańców Krużewnik... Czy mam wołać: "Boże,
chroń mnie od rodaków, bo przed wrogami obronię się sam"...?
|