- Gdybym
została w Polsce, pewnie broniłabym teraz pracę magisterską.
A może pracowałabym w biurze turystycznym - mówi Łucja, zapalając
papierosa. - Ale raczej wylądowałabym w barze albo w najlepszym
wypadku jako kasjerka w hipermarkecie. Tyrałabym od rana do
nocy, żeby przeżyć od pierwszego do pierwszego. A tak przynajmniej
spełniałam swe marzenia.
Maciejowice. Wieś, jakich tysiące. Domki jednorodzinne, remiza
strażacka, boisko, kilka sklepów wielobranżowych. Kiedyś była
nawet poczta. Teraz tylko ajencja. Wpłaty na rachunki bankowe
dokonuje się, opierając o skrzynki z piwem. Jest kościół,
sprzątany przez parafian co kilka tygodni. A na malutkim cmentarzu
zawsze palą się znicze.
Rozrywki ograniczają się do przesiadywania w barze. Przy rozwodnionym
piwie niektórzy spędzają nawet kilka godzin. W budynku pozostałym
po świetlicy wiejskiej nie ma okien. Dawno zostały powybijane.
Czasem ktoś przeprowadzi przez ulicę stado krów. Czasem lampa
zgaśnie i nikogo to nie dziwi. Po co dzwonić do zakładu energetycznego?
Bez jednej lampy można żyć. A może nawet i lepiej, że zgasła
- mniej w oczy razi. Ale jaka to różnica? Przecież i tak rano
trzeba iść do kur i kaczek.
Zapomnieć o Polsce
- Myślałam, że po powrocie rozpocznę nowy rozdział życia.
Ale serce nie sługa, napiszę raczej epilog i znów wyjadę.
W Anglii ktoś na mnie czeka. - Do oczu 23-letniej dziewczyny
powoli napływają łzy.
Po maturze Łucja Stalowska poszła do studium turystycznego.
W 2002 roku przygotowała pracę dyplomową na temat Londynu.
- Zaliczenie dostałam w czerwcu, a dwa miesiące później miałam
już kupiony bilet - wspomina.
Łucja mieszka z mamą. Jest najmłodsza z rodzeństwa. Jej brat
kilkanaście lat temu założył rodzinę. Najbardziej obawiała
się tęsknoty za domem. Nie wiedziała, czy uda się jej zaaklimatyzować
w nowym miejscu. Czy sprosta nowym wyzwaniom. - Najgorzej
było przez kilka pierwszych tygodni - wzdycha. - Musiałam
zapomnieć o Polsce. O rodzinie, przyjaciołach. O tych wszystkich,
których zostawiłam. Nie było czasu na sentymenty.
Łucja pojechała do Londynu razem z bratanicą, Anią. Pierwsze
mieszkanie załatwiła im znajoma. Mały pokój na poddaszu musiał
wystarczyć na początek samodzielnego życia. Łóżko, szafa i
okno z widokiem na ruchliwą ulicę. Za kilka metrów kwadratowych
musiały płacić co tydzień 250 funtów. Dużo, ale mieszkania
w Londynie są drogie. Pieniądze zabrane z Polski szybko się
skończyły. Trzeba było poszukać pracy.
Łucja usłyszała o słynnej Ścianie Płaczu: - Anglicy, z którymi
rozmawiałam, przestrzegali mnie przed odwiedzaniem tego miejsca.
Polacy szukający pracy są wykorzystywani przez nieuczciwych
rodaków. Nie można znaleźć żadnej uczciwej oferty - mówi.
Przez miesiąc Łucja pracowała w pubie hinduskim. Dostawała
ponad 4 funty na godzinę. Potrącano jej podatek, którego właściciel
w ogóle nie odprowadzał. Podobnie traktował wszystkich pracowników.
Jak ktoś czuł się oszukiwany, odchodził. Łucja też zrezygnowała.
Sama w Londynie
Na dworze już ciemno. Trzeba zapalić światło. Na malutkim
stole leżą poukładane płyty kompaktowe. Po kilku miesiącach
pobytu w Anglii Łucja kupiła aparat cyfrowy, porządny. Może
nim nawet robić zdjęcia na bilboardy. Płyty opisała tak, aby
było wiadomo, gdzie jest jakie zdjęcie.
Na Boże Narodzenie 2002 roku bratanica Łucji wróciła do Polski.
Chciała spędzić święta z najbliższymi. Mimo kilkukrotnych
starań do Anglii nie została już wpuszczona. Na granicy nikt
nie chciał uwierzyć 21-latce, że właśnie tam chce kontynuować
naukę. Łucja została sama. Bez wsparcia, bez ciepłych słów
otuchy. Pozostało pisanie listów do znajomych i telefonowanie.
Tak mijały miesiące.
- Zapisałam się do szkoły językowej. Jedyne 800 funtów na
rok - śmieje się Łucja. - Tam jednak żaden nauczyciel nie
potrafił wytłumaczyć gramatyki. Jest strona czynna, strona
bierna, ale dlaczego? Bo tak jest. Po kilku zajęciach zrezygnowała
z nauki.
Kolejną pracę Łucja znalazła w firmie zajmującej się sprzątaniem
mieszkań. Była tam jedyną Polką. Nigdy jednak nie podpisała
żadnej umowy. - Dla Anglików niezapłacenie Polakowi jest czymś
niewyobrażalnym - tłumaczy.
W 2003 roku nieoczekiwanie dowiedziała się, że musi opuścić
mieszkanie, które wynajmuje. - Tam nikt nie mówi, dlaczego.
Po prostu trzeba się wynosić i tyle - wspomina. Przeprowadziła
się do żydowskiej dzielnicy - Golders Green. Tam Londyn wygląda
całkiem inaczej. O godzinie 19.00 nikogo nie ma na ulicach.
Jest spokojnie. Warunki, w jakich musiała żyć, nie były komfortowe.
Za kilkanaście funtów tygodniowo dostała miejsce w pokoju
gościnnym. Na północy Londynu w Tooting Brodway wspólnie ze
znajomymi wynajęła mieszkanie.
Co dalej?
W kwietniu 2003 roku kończyła się ważność jej wizy turystycznej.
To miał być już koniec. Wtedy Łucja dowiedziała się, że dostała
wizę studencką. Radość była wielka. Na Wielkanoc przyjechała
do Polski: - To zdjęcie zrobiłam nad morzem. A to jest jakiś
zabytek, nie pamiętam nazwy. - Ponad połowa zdjęć została
zrobiona podczas Notting Hill Carnival. We wrześniu tego roku
to doroczne święto obchodzone było już po raz czterdziesty.
Na kolorowych fotografiach widać poprzebieranych tancerzy,
ciężarówki z głośnikami, olbrzymie transparenty.
- Trudno jest porównywać Polskę do Anglii - ocenia Łucja.
- Tam jest inna mentalność. Tam ludzie nie interesują się
tym, co jest w telewizji, bo po prostu nie mają na to czasu.
Gdy coś się im nie podoba, zbierają się w kilka osób i demonstrują.
Tak wyrażają swoje zdanie.
Dzwoni telefon. Łucja rozmawia po angielsku. To Mariusz. Pracuje
w Londynie od kilku lat. Pochodzi z Rumunii. Łucja mówi, że
tęskni do niego. Na razie jednak muszą wystarczyć zdjęcia
i wspomnienia. Kiedy na początku listopada dziewczyna wróciła
do Polski, podjęła ważną decyzję. Musi zdobyć licencjat. Chciałaby
zostać stewardessą.
|