Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



WILCZE SZLAKI część II

Olaf Ważyński




CZĘŚĆ PIERWSZA - W POPRZEDNIM NUMERZE

Gnamy przez las. Samochód podskakuje na wybojach, więc kurczowo trzymamy się ławek. Pogoda jest dziś łaskawa, choć jeszcze rano padał deszcz.

Nasz przewodnik zachwala uroki Lasów Janowskich. Dziesięć lat temu powołano tu Leśny Kompleks Promocyjny. Jak sama nazwa wskazuje chodzi o otwarcie lasu dla człowieka. Naturalnie w rozsądnych granicach. Leśny Kompleks Promocyjny ma godzić gospodarcze wykorzystanie lasu z ochroną przyrody. A jest co chronić. Można tu znaleźć 800 gatunków roślin, wiele gatunków grzybów. Przyrodnicy zachwycają się bogactwem zwierzyny. Występuje tu około 150 gatunków ptaków, wśród nich są np. orzeł bielik i rzadki w Polsce głuszec.

Nie święci garnki lepią

My jednak zmierzamy w miejsce, gdzie dzika zwierzyna się nie zapuszcza. Łążek Garncarski to wioska słynąca z wyrobów ceramicznych. Garnki wytwarza się tu od niemal 200 lat. Miejscowa ceramika trafiała niegdyś do sklepów w Warszawie i Lwowie. Kilka pracowni garncarskich działa do dziś. Stajemy przy pracowni Mieczysława Żelazko, mieszczącej się w starej, drewnianej, trochę już pochylonej chacie. Gospodarz wita nas i zaprasza do środka. Siada przy warsztacie i włącza koło. Kiedyś napędzało się je nogą, dziś ma silnik elektryczny.
Jak lepi się garnki? Trzeba wziąć w garście trochę gliny, polanej wodą, by łatwiej było ją ugniatać. Tłustą, mlaskającą substancję kładzie się na koło garncarskie. Kiedy koło zaczyna się obracać, trzeba już tylko formować dłońmi powstający kształt przyszłego naczynia.
Pan Mieczysław rzuca glinę na koło, rozpędza je i niby od niechcenia, delikatnie głaszcze wirującą kupkę materiału. Na naszych oczach zamienia się ona w wysmukły dzban. Garncarz żłobi jeszcze parę ozdobnych rowków, dokleja ucho, i gotowe! Dzban, razem z innymi naczyniami powędruje na półkę. Dopiero kiedy porządnie wyschną, trafią do pieca garncarskiego, gdzie w temperaturze około 700 stopni glina stwardnieje.
Podziwiamy stojące rzędami na półkach doniczki, dzbanki, garnki, dwojaki i zwierzątka. Pan Mieczysław zachęca do kupowania. Glinianą pamiątkę można mieć już za kilka złotych.

Wrzask od świtu do zmierzchu

Las, przez który jedziemy teraz jest jakiś inny. Dopiero, kiedy zatrzymujemy się na rozstajach dróg, dociera do nas, co się zmieniło. Powietrze jest nasycone wilgocią. Nagle atakują nas dziesiątki komarów. Obecność tych owadów to znak, że okolica jest podmokła.
I rzeczywiście. Jesteśmy na skraju rezerwatu Imielty Ług. Cały jego teren to bagna, torfowiska i stawy. Zbiornik wodny w sercu rezerwatu to dzieło rąk ludzkich, zbudowano go na potrzeby hodowli ryb. Staw jednak powoli zarasta. Właściwie to dwa stawy. Grobla, która przecina akwen tworzy dwa zbiorniki o nazwach Imielty Ług i Radełko.
Samochody zostają na granicy rezerwatu, a my wspinamy się na wysoką wydmę. Widać z niej spory fragment torfowiska porośnięty rzadkim lasem i staw okolony szuwarami. Tropiciel pokazuje nam stado ptaków, krążące daleko nad wodą. To mewy śmieszki, które gniazdują i żerują nad stawem. Jest ich tam ponad tysiąc. Conajmniej setka zawsze jest w powietrzu. Krążą nad swoim terytorium i krzyczą. Hałasem odstraszają drapieżniki, które mogłyby mieć chrapkę na zawartość gniazd. Kiedy taka mewa-strażnik się zmęczy, siada, a w powietrze natychmiast wzbija się jakaś inna. Hałas nie cichnie od świtu do nocy.
Mewy zakładają gniazda wśród szuwarów, na pływających wyspach. To miejscowy ewenement. Wodna roślinność tworzy w kilku miejscach zielone kłębowiska. Ich korzenie nie sięgają gruntu, dlatego wysepki unoszą się swobodnie na powierzchni wody.

Chłopcy od "Ojca Jana"

Jesteśmy już wytrzęsieni, brudni od pyłu i zmęczeni kilkugodzinną jazdą. Kierujemy się w stronę Janowa Lubelskiego. Samochody wjeżdżają na utwardzoną drogę. Mijamy Kalenne, jedną ze śródleśnych osad. Zimą, kiedy solidnie sypnie śniegiem te niewielkie skupiska ludzkie są praktycznie odcięte od świata. Parę lat temu podczas śnieżycy mieszkanka jednej z osad, starsza pani wybrała się na Wigilię do znajomych parę kilometrów dalej. Nie doszła. Staruszkę znaleziono później martwą w zaspie.
Pikule, kolejna malutka osada. Raptem pięć domów. W październiku 1942 roku oddział partyzancki "Racławice" stoczył tu potyczkę z Niemcami. W odwecie okupanci dokonali okrutnej pacyfikacji Pikul. Następnego dnia oddziały SS i żandarmerii niemieckiej rozstrzelały 51 osób, spalono 13 domów i wszystkie zabudowania gospodarcze. Po wojnie stanął tu pomnik ku czci ofiar.
Kolejny przystanek na naszej drodze Tropiciel zaplanował w uroczysku Kruczek, przy kapliczce św. Antoniego. Tu spotykali się partyzanci z oddziału "Ojca Jana", a jeszcze dawniej powstańcy styczniowi.
Major Franciszek Przysiężniak "Ojciec Jan" to legenda konspiracji antyhitlerowskiej, a później oporu antykomunistycznego. Jego żołnierze walczyli na Lubelszczyźnie i Rzeszowszczyźnie. Lasy Janowskie były jednym z terenów jego działań. Chłopcy od "Ojca Jana" z NOW-AK, którzy toczyli tu potyczki z Niemcami przychodzili do leśnej kapliczki na nabożeństwa. Nie raz służyła też za punkt odpraw.
To już kres naszej wyprawy. Tropiciel wprawdzie namawia nas jeszcze na wizytę na żeremiach bobrowych, ale buntujemy się. Za nami pięć godzin jazdy po wertepach. Mamy obolałe pośladki i zdrętwiałe dłonie. Zresztą chcemy jeszcze popluskać się w ciepłej wodzie Zalewu Janowskiego. Żegnamy się i umawiamy na przyszły rok. Któż mógł przypuszczać, że spotkamy się ponownie już za miesiąc?

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone