Zaczęło
się od tego, że pomyliliśmy drogę. Z Warszawy zamiast do Janowa
Lubelskiego pojechaliśmy do Tomaszowa Lubelskiego. Różnica
w odległości była na tyle duża, że do właściwego celu podróży
dotarliśmy dopiero późnym wieczorem. A wszystko przez to,
że koledze pomieszali się dwaj Ewangeliści - Jan i Tomasz.
Ale mogło być jeszcze gorzej - grupka znajomych przez pomyłkę
trafiła do Janowa... Podlaskiego.
Cóż takiego przywiodło nas na skraj Roztocza i Kotliny Sandomierskiej,
na tereny dawnej Ordynacji Zamoyskich? Piękne lasy, o których
blisko sto lat temu pisał Wacław Świątkowski: "Morze
piasku tonie w zielonym morzu drzew iglastych. (...) tyle
tu cienia, aromatu, tyle wysmukłych sosen i stożkowatych świerków,
tyle spokoju, ciszy i nastroju."
Odwieczny spokój panuje tu do dziś, mimo że przez Lasy Janowskie
przetoczyły się zawieruchy Powstania Styczniowego i II wojny
światowej, niosąc śmierć i zniszczenie. To tu Wehrmacht bezlitośnie
pacyfikował leśne wioski i osady. Tu rozegrała się też jedna
z największych bitew partyzanckich, w której 3 tysiące "leśnych
ludzi" starły się z 30 tysiącami niemieckich żołnierzy.
Nie przyjechaliśmy jednak po to, by w zadumie spacerować po
leśnym mchu, rozglądać się za grzybami i kontemplować błękit
nieba przebijający się przez korony wysokich drzew. Jako dzieci
współczesnej cywilizacji potrzebujemy rekreacji dynamicznej.
Jeśli do lasu, to pod plandeką samochodu terenowego!
Gazem przez las
Prawie dochodzi południe, kiedy stawiamy się na umówionym
miejscu. Nasz przewodnik, opiekun i kierowca w jednej osobie
siedzi już w samochodzie. Przedstawia się jako Tropiciel.
- Moje nazwisko nie jest ważne - mówi. - Poza grupą jestem
bezimienny. Liczymy się tylko razem.
Grupa, o której mówi to Bagienne Bractwo Obserwatorów Terenowych.
Firma z siedzibą w Janowie Lubelskim organizuje wyprawy rowerowe
i samochodowe po rozległych terenach Lasów Janowskich. Kilkugodzinna
przejażdżka samochodem terenowym po leśnych duktach to nie
lada atrakcja. Toteż Obserwatorzy nie narzekają na brak klientów.
Ruszamy. Dwa samochody terenowe wiozą nas w głąb puszczy.
W każdym zmieści się siedmiu pasażerów. Oba GAZ-y 69 mają
po trzydzieści lat, ale spisują się bez zarzutu. Obserwatorzy
kupili je z demobilu. Jednego bezpośrednio od wojska, drugie
auto nasz przewodnik wypatrzył u pewnego sadownika. - Samochód
stał pod drzewem i rdzewiał - wspomina Tropiciel. - Musiał
tak stać długo, bo podłoga była już porośnięta mchem. Wyobraźcie
sobie, ile trzeba było pracy, żeby znów zaczął jeździć.
GAZ-y mają napęd na cztery koła. Nowi właściciele zainstalowali
w nich butle z gazem. - To tańsze paliwo, a osiągi daje takie
same jak benzyna - podkreśla Tropiciel. - Poza tym spaliny
są mniej szkodliwe dla środowiska, a to dla nas bardzo ważne.
W końcu jeździmy po lesie - dodaje.
Samochód pędzi przez puszczę. Droga wije się między drzewami,
przecina dukty i ścieżki. Skręcamy to w lewo, to w prawo.
Po którymś z kolei zakręcie tracę orientację. Nasz kierowca
jakimś cudem nie gubi się w tym labiryncie. - W Lasy Janowskie
jeżdżę od trzydziestu lat - wyjaśnia z dumą. Dowiaduję się,
że Tropiciel nigdy nie pracował w leśnictwie. Zanim zaczął
wozić turystów, był elektrykiem. Do lasu chodził z zamiłowania.
Lata wędrówek nie poszły na marne. Trasy wypraw samochodowych
są dokładnie opracowane i nie ma mowy o zabłądzeniu.
Droga zaczyna falować. GAZ wspina się na pagórki i zjeżdża
w wykroty. W samochodzie strasznie trzęsie. Ławki na pace
są twarde, więc zazdrościmy koledze, który usiadł z przodu,
obok kierowcy. Mimo nierówności terenu Tropiciel nie zdejmuje
nogi z gazu. Mkniemy szeroką utwardzoną drogą, by po chwili
przeciskać się przez zieloną gęstwinę. Gałęzie chłostają dach
i boki samochodu. Dobrze, że auto ma plandekę!
Wreszcie wynurzamy się spomiędzy drzew i zatrzymujemy na drewnianym
moście nad rzeką. Oba GAZ-y stają obok siebie, a my robimy
zdjęcia. Od tej chwili droga prowadzi nas skrajem lasu, wśród
łąk.
Wilki, bociany, konie
Jedną z imprez organizowanych przez Bagienne Bractwo Obserwatorów
Terenowych jest Wilczy Trop, czyli "sznurowanie wilczym
stadem". Jak można przeczytać na stronie internetowej
Bractwa (www.obserwatorzy.pl)
"wataha opuszcza leże i wykrada się na ścieżki kniei.
O kierunku wędrówki zadecyduje Basior, znający każdy ostęp".
To zabawa właśnie dla miłośników jazdy terenowej. Obserwatorzy
zbierają grupę chętnych, można też przyjechać własnym pojazdem.
Konwój rusza w głąb puszczy, wilczymi szlakami. Gwarantowane
są przeprawy przez rzeki i mokradła, wydmy i jary, skały i
zwalone pnie. Kiedy pojazd ugrzęźnie w błocie, uczestnicy
sami muszą go wyciągnąć. "Wataha wilków" ma do dyspozycji
ręczne wyciągarki i wskazówki fachowców.
Ta łowiecka, "wilcza" terminologia, choć stosowana
z przymrużeniem "lampy", jest całkowicie uzasadniona.
W Lasach Janowskich grasują bowiem wilki. I choć zwierzęta
na ogół unikają kontaktu z człowiekiem, to na Wilczym Tropie
- jak piszą na swojej stronie Obserwatorzy - "niewykluczone
bliskie spotkanie III stopnia z patronem".
Nam nie udaje się dostrzec nawet śladu wilka. Mijamy za to,
i to całkiem blisko, bociana. Dostojny ptak w ogóle nie zwraca
uwagi na samochody. Spaceruje spokojnie po łące. Tylko kiedy
ktoś z nas wychyla się, by zrobić mu zdjęcie, odskakuje na
bok. Ale nie ucieka.
Dojeżdżamy do Szklarni. To malutka osada w sercu Lasów Janowskich.
W 1986 roku powstała tu hodowla potomka tarpana - konika biłgorajskiego.
Kiedy prawie dwieście lat wcześniej właściciele tych ziem,
Zamoyscy likwidowali leśny zwierzyniec, tamtejsze tarpany
trafiły do okolicznej ludności. Ponieważ krzyżowano je z miejscowymi
końmi, rasa praktycznie zanikła. W latach 20. i 30. dwudziestego
wieku naukowcy podjęli próbę odtworzenia tarpana. Materiał
genetyczny był już jednak zbyt "rozwodniony". Wyselekcjonowaną
rasę określono jako koniki polskie. Hodowane w Szklarni koniki
biłgorajskie zachowały wiele cech tarpanów: są odporne na
choroby, płodne, wytrzymałe i niewybredne jeśli chodzi o paszę.
Są przy tym łagodne i spokojne, często więc wykorzystuje się
je w hipoterapii.
Podchodzimy blisko, do samego ogrodzenia pastwiska. Koniki
zachowują się tak, jakby w ogóle nas nie zauważały. Stado
pasie się spokojnie. Źrebięta przechadzają się między dorosłymi
osobnikami. Tropiciel radzi, by ze względu na maluchy nie
przechodzić za parkan.
CIĄG DALSZY - W NASTĘPNYM NUMERZE
|