M.
Night Shyamalan jako reżyser lubi zaskakiwać widzów. Przynajmniej
sam tak twierdzi. O ile w "Szóstym zmyśle" zaskakujący
zwrot akcji trzymał w kupie całą fabułę, to już w "Znakach"
takiego "twistera" nie było (na czym zresztą ucierpiał
cały film). Jego najnowszy film, "Osada" zaskakuje,
ale nie satysfakcjonuje.
Nastrój groźnej tajemniczości buduje się różnymi środkami:
światłem, kolorem, dźwiękami, charakterystycznym układem kadrów.
Wszystko po to, by widz z niepokoju wiercił się w fotelu i
cały czas zadawał sobie pytanie: co się zdarzy? Oglądając
"Osadę" wierciłem się raczej ze zniecierpliwienia.
Nużyły mnie dłużyzny w dialogach i niektórych, rozciągniętych
do granic mozliwości sekwencjach.
Trzeba jednak przyznać, że film ma specyficzny nastrój. Cały
czas przeważa ciemna tonacja kolorów, z przewagą indygo. Dźwięki
momentami są nie tylko intrygujące, ale wręcz przerażające,
a aktorzy są filmowani w dziwnych planach. Tajemnica emanuje
z każdego kadru. Cóż z tego, skoro fabuła ma poważne niedociągnięcia,
a scenariusz był kończony chyba w przerwie między dwoma kęsami
steku popijanego ciemnym piwem.
Film ukazuje nam niewielką społeczność żyjącą w osadzie na
skraju lasu. To swoista forteca, otoczona wieżyczkami strażniczymi,
a w nocy kręgiem płonących pochodni. Te środki ostrożności
to rodzaj zabezpieczenia przed ewentualną wizytą mieszkańców
lasu, istot tak strasznych, że nie wolno nawet wymawiać ich
imienia. W myśl dawnego paktu istoty nie ingerują w życie
osady, a w zamian za to ludzie nie zapuszczają się między
drzewa. Zakaz wstępu do lasu zostanie jednak złamany, więc
którejś nocy stwory pojawią się pod domami.
Pomijając dłużyzny, o których wspomniałem, film mniej więcej
do połowy wciąga. Potem wszystko zaczyna się sypać. M. Night
Shyalaman, który jest również autorem scenariusza, prowokuje
do zadawania dziesiątek pytań, z których każde zaczyna się
od "dlaczego". Nie będę ich zadawał w tej recenzji,
bo mógłbym zdradzić sekret fabuły, a nie chciałbym komuś popsuć
ewentualnej przyjemności oglądania.
Realizując "Osadę" M. Night Shyalaman wpadł w pułapkę,
którą sam zastawił. To ewidentnie film dla widzów, którzy
nie lubią rozwiązań podanych na tacy, wolą niedomówienia,
zostawiające pole do domysłów. Niestety, ci sami widzowie
raczej nie darują reżyserowi braku konsekwencji w opowiadaniu
historii, dlatego z kina wyjdą niezadowoleni. W którymś momencie
po prostu niedomówień i tajemnic zaczyna być już tak dużo,
że Shyalaman chyba pogubił się, co ma ukrywać, a co ujawnić.
W "Osadzie" grają nieźli aktorzy, ze starych wyjadaczy
np. William Hurt i Sigourney Weaver. Zaskakującą role niedorozwiniętego
młodzieńca kreuje Adrien Brody. Na zakończenie dodam, że -
podobnie jak kiedyś mistrz Hitchcock - M. Night Shyalaman
też pokazuje się w swoich filmach. W "Osadzie" wystapił
w króciótkiej, epizodycznej roli strażnika. Można to odczytać
symbolicznie. Przed premierą reżyser prosił recenzentów i
krytyków, by za żadne skarby świata nie zdradzili zakończenia
filmu. Jako twórca i strażnik pilnuje więc podwójnie tajemnicy,
by nie wyszła na jaw.
|