Józio
urodził się w szóstym miesiącu ciąży. Ważył niecałe 900 gramów.
Diagnoza lekarzy brzmiała niczym wyrok - dziecięce porażenie
mózgowe. Rozpoczął się wyścig nie tylko z chorobą, ale przede
wszystkim z czasem.
- Każdy w swoim życiu musi się mierzyć z przeciwnościami
losu. Najważniejsze jednak, aby się nie poddawać. Choroba
nie może decydować o człowieku - mówi Zbigniew Pogorzelski,
ojciec czternastoletniego chłopca. Dziś Józio ma 170 cm wzrostu
i waży 70 kilogramów. Uwielbia pływać i układać puzzle. Nadal
jednak traktowany jest jak człowiek drugiej kategorii.
Zbliża się godzina 20. Na ulicach Opola zapalone są już lampy.
Tego dnia szybko zapadł zmrok. Może przez ten popołudniowy
deszcz? Samochody jadące z centrum na Zaodrze muszą stać w
korkach. To dlatego, że rozpoczął się remont mostu. Prawdopodobnie
potrwa trzy miesiące. Prawdopodobnie, bo nikt z kierowców
nie wierzy, że tak szybko uda się przeprowadzić wszystkie
prace modernizacyjne. Teraz trzeba jeździć okrężną drogą,
przez rondo. Zamiast na Wrocław, skręcam w prawo. Mijam Biedronkę,
stację benzynową. Po chwili wjeżdżam w małą, jednokierunkową
uliczkę. Zadbane bloki, krzywe chodniki. Jest bardzo ślisko.
Trzeba uważać, aby się nie przewrócić. W taką pogodę łatwo
o nieszczęście.
Piwnica - miejsce niepełnosprawnego
Drzwi do mieszkania otwiera starsza, niewysoka kobieta. To
babcia przyjechała w odwiedziny do Józia. Na co dzień mieszka
w Namysłowie. Mimo dzielących ją około 60 kilometrów, stara
się co miesiąc odwiedzać wnuka.
Duży pokój przypomina salon rehabilitacyjny. Kolorowa podłoga,
urządzenia do ćwiczeń, dwie specjalne pufy. Na łóżku leży
małe urządzenie. - To elektroniczna niańka - mówi z uśmiechem
Zbigniew Pogorzelski. - W pokoju Józia zamontowałem nadajnik,
a tu odbiornik. Dzięki temu wiem, że u syna wszystko w porządku.
Z kuchni dobiegła odgłos mytych naczyń. Słychać jak poszczególne
talerze są wycierane, wkładane do szafek. Ściany są bardzo
cienkie.
W 1997 roku mieszkanie zostało całkowicie zniszczone przez
powódź. Woda zabrała również drogie urządzenia rehabilitacyjne.
Nie sposób już ich odzyskać, a na kupno nowych brakuje pieniędzy.
- Pamiętam, że kiedy woda wdarła się do naszego mieszkania,
Józio musiał nocować w piwnicy mojego przyjaciela. Serce mnie
bolało, kiedy patrzyłem, jak śpi na zimnym betonie. Ale nie
było innego wyjścia. Dla niepełnosprawnego dziecka zabrakło
miejsca w hotelach i bursach - wspomina pan Zbigniew. - To
najlepszy dowód na to, że tacy ludzie jak mój syn traktowani
są jak ci gorsi, drugiej kategorii - ubolewa.
Józio urodził się w szóstym miesiącu ciąży. Ważył około 900
gram. Wałbrzyscy lekarze dawali mu co najwyżej trzy miesiące
życia. - Nie mogłem pozwolić, aby przegrał z chorobą, skoro
ja z nią już wygrałem - mówi mężczyzna.
W 1987 roku pan Zbigniew zaczadził się, przeżył dwie zapaści,
potem spadł z dużej wysokości. Uszkodził kręgosłup. Przez
cały czas, kiedy leżał sparaliżowany, był pewien, że uda mu
się wstać. Wierzył we własne siły. Dziś tylko utyka na prawą
nogę. Jak sam mówi, powrót do zdrowia zawdzięcza jedynie medycynie
naturalnej. Mężczyzna z wykształcenia jest elektromonterem,
pracował jako kierowca, a dzięki ukończonemu Instytutowi Medycyny
Naturalnej w Poznaniu - został technikiem leczenia naturalnego.
"Tylko tato"
- To były ciężkie czasy - przyznaje. - Czuwałem przy Józiu
24 godziny na dobę. Zacząłem stosować akupresurę, potem zginanie
kolan. Jego przewód pokarmowy był upośledzony. Dlatego każdy
posiłek musiał być dokładnie zmiksowany.
Początkowo pan Zbigniew mieszkał w Wałbrzychu. Tam również
poznał swoją żonę. Na Opolszczyznę przyjechał tylko z synem.
Mężczyzna nie chce wspominać tego co było. Żyje przyszłością.
Za wszelką cenę pragnie, aby Józio był szczęśliwy, aby nigdy
nie zaznał goryczy i smutku.
Józio już śpi. Wcześnie kładzie się do łóżka. Rano wstaje.
Ma własny pokoik. Nieważne, że mały. Szafa, biurko, łóżko
- więcej nie potrzeba. Na parapecie stoją szklane butelki.
Nie takie po napojach. To specjalne butelki, które Józio zdobi
kolorowymi farbkami. Na jednej z nich widnieje śliczny młyn.
Z boku leżą kolorowe puzzle. Józio ma wspaniałą pamięć wzrokową.
Potrafi ułożyć obrazek Mony Lizy bez spoglądania na zdjęcie.
Jest bardzo cierpliwy.
- Cieszę się, że ma zainteresowania. Że potrafi robić rzeczy,
które normalnym ludziom mogą przysporzyć wielu kłopotów -
mówi szczęśliwy ojciec 14-latka. - A jak się cieszył kiedy
przyjechała do nas telewizja...
W ubiegłym roku TVP poszukiwała ojców samotnie wychowujących
dzieci. Pan Zbigniew był bohaterem jednego z odcinków. Wierzył,
że emisja programu "Tylko tato" przyczyni się do
poprawy jego sytuacji materialnej. Że znajdą się hojni ludzie,
dzięki którym uda się zdobyć pieniądze na zakup sprzętu rehabilitacyjnego.
- Niestety, pomyliłem się - mówi rozgoryczony.
Inicjatywa w Kędzierzynie
Zbigniew Pogorzelski dostaje 562 złotych renty. Józio ma
zasiłek pielęgnacyjno-rodzinny. W sumie to troszkę ponad tysiąc.
Pieniędzy starcza jedynie na bieżące wydatki. W lipcu tego
roku, dzięki życzliwości harcerzy z Byczyny chłopiec pojechał
na kilkudniowe wakacje do małej miejscowości nieopodal Wielunia.
- Był jednym ze skautów i to mu się bardzo podobało - wspomina
ojciec.
Jedną z pasji Józia jest pływanie. W ciągu dnia potrafi pokonać
dystans nawet dwóch kilometrów. W wodzie czuje się jak przysłowiowa
ryba. - Nie mam nawet samochodu, żeby go zawieźć nad jezioro
- mówi pan Zbigniew. - Czasami pomagają sąsiedzi. Staram się
otaczać dobrymi ludźmi - podsumowuje.
Obecnie w Kędzierzynie-Koźlu powstaje mini instytut naturoterapii.
Będzie się znajdował w budynku przy ulicy Szymanowskiego 33.
Na potrzeby fundacji zostanie zaadaptowane całe piętro wraz
z balkonem. Zbigniew Pogorzelski będzie jednym z wykładowców.
Chce zaznajamiać rodziców ze skutecznymi metodami medycyny
naturalnej. - Wiedza ludzi w tym zakresie jest bardzo mała.
A przecież w ten sposób naprawdę można pomóc - przekonuje.
Problemy zostały za drzwiami
Dochodzi godzina 22. Wychodząc z budynku mijam przechodzącą
parę. Młoda dziewczyna tuli się do starszego od siebie mężczyzny.
Oboje palą papierosy. Żyją swoimi problemami. Nie widzą, że
w bloku, który akurat mijają, czternastoletni chłopak walczy
z chorobą. Że każdego dnia musi pokonywać przeciwności losu.
Kiedy wracam samochodem do centrum, ulice są już puste. Opole
śpi.
|