W życiu
nie sądziłam, że będę się śmiała oglądając film, w którym
facet o inteligencji herbatnika leje po mordach paru gości
i suszy zęby w szczerym uśmiechu idioty. W zalewie amerykańskiego
badziewia spod znaku "Głupi i głupszy" francuska
komedia "Przyjaciel gangstera" błyszczy może nie
jak diament, ale na pewno jaśniej niż tandetne świecidełka.
Niewielu jest aktorów tej klasy, co Gerard Depardieu, którzy
potrafią zagrać dosłownie wszystko. Nawet zsiadające się mleko.
W ojczystej Francji Depardieu urósł już niemal do rangi instytucji.
W czymkolwiek by nie zagrał, jest gwarancją, że przynajmniej
jedna rola w filmie będzie udana. Nie uratował wprawdzie ani
"Asteriksów", ani słabiutkiego "RRRrrr".
W filmie "Przyjaciel gangstera" nie musi
jednak pełnić roli strażnika kinowej frekwencji. Bo to całkiem
niezły film.
Depardieu (ależ schudł!) gra w nim Quentina, prostodusznego
i głupawego złodzieja. Nie dość, że myli kantor wymiany walut
z bankiem, to jeszcze daje się gładko złapać w kinie, gdzie
zrywa boki na "Epoce lodowcowej". W areszcie próbuje
za wszelką cenę się z kimś zaprzyjaźnić. Jego namolność skutkuje
jednak tylko awanturami. W końcu ląduje w jednej celi z pewnym
milczącym typem. To Ruby, zawodowy oprych, który zadarł z
gangsterskim bossem i świsnął mu sporo kasy, ale wpadł w ręce
policji. Kiedy Quentin uzna go za kumpla, wypadki potoczą
się szybko. Chaotyczna ucieczka, pościg, bijatyki, strzelaniny
- a wszystko oczywiście w komediowym sosie.
Ruby'ego gra inny francuski aktor, którego darzę wielką sympatią
- Jean Reno. To specjalista od ról ponurych twardzieli (pamiętacie
"Leona zawodowca"?), dlatego postać Ruby'ego jest
skrojona na jego miarę. Dosłownie. Bo "Przyjaciel gangstera"
to jeden z tych filmów, których scenariusze napisano pod konkretnych
aktorów. Między innymi dlatego całość wygląda jak perfekcyjnie
zbudowana układanka, w której każdy klocek pasuje do sąsiedniego.
"Przyjaciel gangstera" w reżyserii Francisa Vebera
to komedia bezpretensjonalna, odprężająca, co wcale nie znaczy,
że odmóżdżająca. Niektóre gagi są wręcz slapstickowe, jak
na przykład ten z, za przeproszeniem, pierdzącą poduszką.
Przesłanie o potrzebie przyjaźni próbuje wybić się na pierwszy
plan, ale poza tym nie ma tu głębokich wątków. O dziwo, w
ogóle mnie to nie raziło. Dla mnie to, jak na razie, komedia
roku. Oglądając "Przyjaciela gangstera" chichotałam
i dobrze się bawiłam. Czego i wam życzę.
|