Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



ROZŁOŻYSTE DRZEWO

Paweł Oses




Z takim nazwiskiem kłopoty są na każdym kroku. W dzieciństwie żaden dzieciak nie potrafił ukryć rozbawienia. Wszelkie przezwiska brały swój początek od nazwiska. Osa, oset - co komu ślina na język przyniosła. Przedstawianie się komukolwiek przez telefon to też kłopot.

Mówić "Oses, jak osesek, tylko że większy" to głupio. To żart, który z reguły nie przystoi do sytuacji, w której mógłby być użyty. Pozostaje więc recytować: "Ola Stefan Edward Stefan". Potem z drugiej strony dwukrotnie pojawia się pytanie: "Oses?". "Tak, przygłuchy tępaku" - myślę sobie, ale odpowiadam grzecznie. Nawet teraz Word zamienia mi "Osesów" na "osesków".
Od początku swoich dni wzrastam w przekonaniu, że noszę absolutnie wyjątkowe, niespotykane i charakterystyczne nazwisko. Aż tu nagle ostatniego dnia lipca znalazłem się pośród ponad dwustu ludzi z wszystkich stron świata, z Austrii, Francji, Stanów Zjednoczonych, i kogo by nie spytać - ten Oses. W kolebce rodu - małym miasteczku Kaźmierz (ostatnio znane z serków Hochland) miał bowiem miejsce Pierwszy Zjazd Osesów.

Wszystko zaczęło się w południe w miejscowym kilkusetletnim kościele. Potem całe towarzystwo pojechało samochodami albo wynajętym autobusem do restauracji. No a tam zaczęła się kilkugodzinna zabawa.
Myślę, że większość czuła to co ja. Aż trudno uwierzyć, że jest nas tylu Każdy spędził co najmniej po kilkanaście minut pod ogromnych rozmiarów drzewem genealogicznym. Nie sięga ono daleko w głąb historii, było za to bardzo rozłożyste. Udało się dojść do prapradziadków, którzy żyli w połowie XIX wieku. Na ścianach wisiały kopie dokumentów, na których wzmiankowani byli przodkowie rodu, były też fotosy uczestników Powstania Wielkopolskiego.

Największą tajemnicą rodu jest pielęgnowana od wielu lat historia naszego praprzodka. Otóż jak twierdził jeden z seniorów, jego ojciec opowiadał mu, że jego dziadkiem był żołnierz, który wracał wraz z armią Napoleona z Rosji. Nieborak był w tak kiepskim stanie, że zostawiono go na plebanii kościoła, by doszedł do siebie. Gdy wyzdrowiał, zamiast dołączyć do swoich kompanów, wolał towarzystwo gosposi. Dalsza historia jest już bardzo prosta do odgadnięcia. Niestety tego przekazu nie udało się jak dotąd potwierdzić w archiwach. Ślad w dokumentach parafialnych się urywa. Być może odpowiedź tkwi w Archiwum Diecezjalnym w Poznaniu.
Marzeniem rodziny jest odkrycie oryginalnego brzmienia francuskiego nazwiska, którego spolszczoną formę nosimy. Wtedy możliwe by było przeniesienie dalszych poszukiwań do Francji.

 

DWIE STRONY MEDALU

Krzysztof Surma



Kolarstwo nie jest efektowne jak piłka nożna, czy medialne, jak choćby koszykówka, siatkówka lub lekkoatletyka. Rower to symbol czegoś zwyczajnego, powszedniego, wręcz nudnego. Truizmem jest opisywać zwykłe jeżdżenie rowerowymi duktami. Kolarstwo ma jednak swoich bohaterów, pewną "duchowość", której wyznawcy mogą pretendować do miana "ludzi z charakterem".

Lance Armstrong jest postacią powszechnie znaną. To tytan "rowerowych gierek", znany z wielu wyścigów, przede wszystkim z "Wielkiej Pętli", którą wygrał sześciokrotnie. Ale w książce "Liczy się każda sekunda" poznajemy Armstronga nie tylko ze sportowej strony. Widzimy faceta, który postępuje zgodnie ze swoim życiowym credo: "Jeśli nie kontrolujesz życia, które prowadzisz, w końcu uderzysz głową w mur".
Książkę można nazwać życiowym rachunkiem sumienia. Składają się na nią głównie reminiscencje połączone z uczuciową autoanalizą. Trzeba szczerze podkreślić bezpretensjonalność naszego bohatera, dla którego syntezą sukcesu oraz popularności jest zgoda na cierpienie, a także ogrom wykonanej pracy. Nie ma tu miejsca na ezoteryczne amulety, przepowiednie, czy też spiskową teorię dziejów spod znaku Sił Wyższego Rzędu. Sukces rodzi się tam, gdzie jest indywidualizm, chęć sprostania wymaganiom i wysiłek.

Zwycięstwo to jedna strona medalu. Drugą stanowią pozrywane fragmenty segmentów, które określają "życiowy całokształt". Armstrong nie kryje rozczarowania jakim okazał się dla niego rozpad rodziny. Kochając żonę Kik oraz swoje dzieci nie potrafił znaleźć równowagi pomiędzy karierą, a rodziną. Nie jest też człowiekiem, który chce mieszkać w złotej klatce ofiarowanej przez los. Chorobę nowotworową pokonał, bo zaufał lekarzom i oddał swą się w ręce ludzi kompetentnych i uczciwych. Poprzez pokonywanie samego siebie reaktywował się nowy Armstrong, bogatszy o doświadczenia starego mistrza.
Nie jest to książka tylko o kolarstwie. Jest to rodzaj literackiej opowieści, w której miast ekshibicjonizmu gwiazdy mamy wspomnienia pewnego faceta o drodze na sam szczyt. Co istotne, jest to także opowieść o rodzącej się nadziei, kształtującym się charakterze, o bardzo mądrej postawie wobec przyjaciół.
Lance Armstrong przy pomocy Sally Jenkins napisał drugi "Traktat o dobrej robocie". Jeśli coś miałoby po nas zostać - niech będzie to przede wszystkim, a może wyłącznie trwały ślad w koleinach życia. Warto o tym pamiętać jadąc rowerem po ulubionych trasach. Jeśli przy lekkim podjeździe pojawia się zniechęcenie - nie warto rezygnować z przebytej drogi. To bardzo wyraźnie przypomina Lance Armstrong.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone