Polskie
Koleje Państwowe są biedne, deficytowe, muszą likwidować kolejne
połączenia, bla bla bla... Co mnie to obchodzi? Klient wasz
pan. Płaci i wymaga. Tego jednak w PKP nie rozumieją. Wolą
biadolić.
Kilka tygodni temu moja żona wybrała się pociągiem z Poznania
do Gdańska. Jechała wagonem pierwszej klasy. Można by oczekiwać,
że za dodatkowe pieniądze firma dołoży szczególnych starań,
by podnieść komfort podróży. Od dawna miałem wątpliwości,
czy w ogóle istnieją jakieś różnice między 1. i 2. klasą (poza
różnicą w cenie biletu). Teraz już wątpliwości zostały rozwiane.
Wszędzie jest ten sam syf.
Wróćmy do podróży mojej żony. W przedziale jedno z miejsc
było czymś oprószone, więc usiadła obok. Nie przyglądała się
bacznie. Zdrzemnęła się, poczytała coś. W pewnym momencie
z przerażeniem stwierdziła, że oblazło ją robactwo. Było już
za późno na ewakuację. Była cała we wszach.
Pierwsze co przychodzi do głowy, gdy się o tym słyszy, to
określenie "po prostu niezłe jaja". Można się z
tego pośmiać i popsioczyć na koleje państwowe. Sprawa jednak
nie jest taka prosta. To, co żonie udało się na sobie znaleźć,
tego się pozbyła. Nie było sensu dokonywać oględzin bluzki.
Ta została od razu wyrzucona. Konduktor nawet się nie zdziwił.
"Przepraszam" również nie przeszło mu przez gardło.
Owszem, tego samego dnia w tym samym pociągu feralnego wagonu
już nie było, ale to nie jest żadne pocieszenie.
Po powrocie do domu zaczęła się wielka akcja. Wszystkie rzeczy
do worków, spore zakupy w aptece. Za pierwszy specjalny szampon
trzeba było zapłacić 6 złotych. Może to niewiele, ale jednak
nie pomógł. Dzień po powrocie małżonki z podróży wszy łaziły
sobie w najlepsze również po niżej podpisanym. Trzeba się
było pozbyć robactwa jak najprędzej, zdecydowaliśmy się więc
kupić droższy - w domyśle lepszy - szampon. Kolejne 10 złotych.
Działał tak samo. Czyli w ogóle. Za kolejny - i już na szczęście
ostatni - daliśmy 20 złotych. Łatwo policzyć, że w aptece
zostawiliśmy prawie 40 złotych.
Oczywiście na robactwo natykaliśmy się nie tylko na sobie,
ale również na przykład w pościeli. Nie było rady. Przez cały
tydzień pościel była zakładana tylko na jedną noc, potem prana
i od razu zanoszona do magla. Możecie wierzyć lub nie, ale
z powodu tego robactwa na tydzień życie moje i żony zostało
postawione do góry nogami! Jeśli wziąć pod uwagę stratę bluzki
- wyrzuconej jeszcze w pociągu - koszty zwycięskigo w końcu
boju z insektami kilkakrotnie przewyższyły cenę biletu pierwszej
klasy (80 złotych!).
Co na to PKP? Zgadliście. Nic. Banda aroganckich buraków w
śmierdzących koszulach nie poczuwa się kopletnie do niczego!
Postanowiliśmy, że nie zostawimy tego tak sobie. Chodzi trochę
o naszą satysfakcję, trochę o zbawienie świata, ale najbardziej
o to, żeby przekonać prymitywów z kolei, że coś się jednak
wokół nich zmieniło. Muszą to wreszcie pojąć. Niestety, nie
wiemy za bardzo jak to zrobić. Na razie napisaliśmy pismo
do Rzecznika Praw Konsumenta. Jeszcze bez echa. Jeśli macie
pomysł na to, jak trafić do małych rozumków bonzów z PKP,
dajcie znać. Mamy szczerą ochotę ich pokąsać. Będziemy wdzięczni
za rady.
|