Poniedziałkowy
wieczór. Tata zwołuje całą rodzinę do salonu. Rozpoczynają
się gorączkowe poszukiwania pilota od telewizora. Każdy pogania
każdego. Wszyscy krzyczą, że nie zdążą. Wrzaski, kłótnie.
Jest! Znalazł się magiczny, prostokątny przedmiot. Cała rodzina
z ulgą zasiada na kanapie. Mama włącza Polsat. Zaczyna się
"Bar".
Taki scenariusz powtarza się przez kolejne cztery dni. Weekend
to niecierpliwe oczekiwanie na poniedziałek lub wycieczka
do Wrocławia po autografy. Najlepiej jeszcze zamienić słówko
z każdym z barowiczów i podpowiedzieć, że tak robi źle, tak
dobrze, nie powinien jej kochać, niech polubi tamtego, a z
tą ma się pogodzić, i po co w ogóle tak krzyczy?
Piątek, po 21.00. Oczywiście Polsat. Zasiadam przed telewizorem
i patrzę na ludzi skaczących z okien, leżących w dole ze szczurami
albo zajadających się dżdżownicami. Oczywiście to ta lepsza
wersja. Zastanawiam się, kto jeszcze to ogląda. Po kilku dniach
okazuje się, że "Fear Factor" ma najwyższy wskaźnik
oglądalności w USA.
W amerykańskim MTV jest nagrywany program z serii "reality",
w którym ludzie poddają się operacjom plastycznym, umożliwiającym
upodobnienie się do swojego idola. I tak w jednym domu mamy
dwóch Bradów Pittów. Super! Niedługo będzie można otworzyć
nowe miasto "Jennifer Lopez Town", które będzie
po sąsiedzku z "Bruce Willis Village".
Obecnie w MTV można oglądać program, w którym pokazywane jest
między innymi nurkowanie w szambie, skakanie na rogi wściekłego
byka, porażanie się prądem, konkurs w jedzeniu muchomorów
i krowich placków. "Głupota ludzka nie zna granic"
- to mało powiedziane. Zresztą jak ludzie mają być mądrzy,
skoro tacy są ich telewizyjni idole? A później rodzina dziwi
się, że dziadek oznajmił: "Nudzi mi się. Pójdę skoczyć
z mostu. Później wyrwę sobie paznokieć, a palec poleję spirytusem".
A dzieciaki? Biegają po mieście z paralizatorami i dźgają
ludzi strzykawkami. Na rozdanie Oscarów przyjeżdża zaś pięciu
Keanu Reeves'ów.
Już nawet nie chodzi o to, że wszystko jest na sprzedaż,
bo to wiadomo od dawna. "Bar" i "Big Brother"
to przeżytki. Co z tego, że wszyscy się tam kłócą, wyzywają,
przeklinają? To za mało! Ciekawa jestem, co dalej? "Zabijanie
na ekranie"? Kto szybciej zadźga dziesięć osób, albo
utnie sobie nogi?
Istotą reality shows jest podglądanie innych - taki jest "Bar",
takie były "Dwa światy" i "Big Brother".
Taki był program o modelkach i grubasach (około 200-kilogramowi
uczestnicy, wokół pełne lodówki, wygrywa ten, kto szybciej
i więcej schudnie). Do tych "ambitnych" produkcji
zgłasza się coraz więcej sławnych osób. Będzie fajnie, jak
zaczną sobie machać przed twarzami żyletkami. Widzowie będą
śledzić w napięciu, kto szybciej wydłubie oczy: Kowalski Nowakowi,
czy Jennifer Aniston Benowi Affleckowi?
Uczestnik reality show ma swoje pięć minut, a później do końca
życia (czyli jakieś 50 lat) chodzi bez oka, albo ze skarpetkami
w żołądku. Mogę im wszystkim powiedzieć tylko jedno: powodzenia!
Na pewno pożeranie oczu owcy jest fascynujące. Nie wspominając
o zamienieniu się w Sharon Stone. Kąpiel pod czujnym okiem
kamery jest przecież taka ekscytująca, zwłaszcza, gdy z prysznica
zamiast wody leci kisiel.
|