"Raptem
przyszła wojna z terroryzmem. I co się okazało? Nikt nie był
na nią przygotowany. Prezydent z ministrem obrony i szefem
sztabu z pompą żegnali chemików z Brodnicy, którzy jechali
na wojnę. Ci chemicy pojechali do Jordanii, bo nikt ich na
wojnę nie wpuścił. Potem prezydent, jakby w ogóle nie wiedział,
o co chodzi, witał ich jakby wracali z wojny. I okazało się,
że GROM jest jedyną zawodową formacją, która nadaje się do
walki. Nie dlatego, że jest najlepszy, tylko, że jest jedyny."
gen.
Sławomir Petelicki
[cytat za "Nowym Państwem"
nr 5 (347) /2004]
Po śmierci w Iraku dwóch polskich pracowników firmy Blackwater
opinia publiczna dowiedziała się, że eks-komandosi GROM-u
pracują w Iraku jako najemnicy. Wprawdzie kilka dni przed
wiadomością o tragicznej strzelaninie była mowa o tym, że
podpisano specjalną umowę z byłymi żołnierzami, lecz ta informacja
nie odbiła się szerokim echem. Tak samo zresztą, jak wiadomość
sprzed ponad roku o tym, że polska firma ochroniarska Impel
została zatrudniona do ochrony lotniska w Bagdadzie. Podobno
niewiele z tego ostatecznie wyszło, choć Impel zdążył się
już chwalić, że zatrudnia byłych GROM-owców.
Tym sposobem w oczy polskich dowódców wojskowych, a także
polityków, zajrzał ten sam problem, z którym borykają się
decydenci na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych.
Otóż służba w takiej jednostce jak GROM daje żołnierzowi ogromne
doświadczenie i umiejętności, które - pora to otwarcie przyznać
- mają ogromną wartość rynkową. W Polsce nie ma jeszcze firm
(może poza wspomnianym Impelem), które gotowe są sowicie płacić
za takie zdolności, ale w innych zakątkach świata jest ich
bez liku. Gdy brakuje motywacji, by służyć pod sztandarem
swojego kraju, lepiej nadstawiać karku za... kasę.
Prywatne armie
Powszechnie uważa się, że nowoczesne prywatne przedsiębiorstwa
wojskowe (private military companies - PMC) wzięły swój początek
od firmy Executive Outcomes. Dokładnie 15 lat temu grupa południowo-afrykańskich
oficerów zaczęła za pieniądze szkolić żołnierzy ze swoich
dawnych jednostek. Wkrótce zaczęły się "misje rozpoznawcze",
później już bojowe. Executive Outcomes walczyła w zmian za
udziały w kopalniach diamentów. Firma miała decydujący wpływ
na przebieg wydarzeń politycznych w takich krajach jak Angola,
czy Sierra Leone. Komandosi EO pojawiali się niemal w każdym
punkcie zapalnym Afryki (choć nie tylko), pod warunkiem wszakże,
że dało się tam zarobić.
Prywatne armie miały też wpływ na rozwój ostatnich wydarzeń
w Europie. W 1994 roku w Chorwacji pojawili się przedstawiciele
amerykańskiej firmy Military Professional Resources Incorporated.
Na efekty nie trzeba było czekać zbyt długo. Już rok później
chorwacka armia zaczęła akcję "Burza", która zepchnęła
Serbów z zajętych wcześniej terytoriów. Oczywiście przedstawiciele
MPRI zaprzeczają jakimkolwiek związkom z tymi wydarzeniami,
mało kto daje jednak wiarę ich tłumaczeniom. Bez wątpienia
zaangażowanie MPRI w Chorwacji musiało odbyć się za cichym
przyzwoleniem Waszyngtonu. Wskazują na to nie tylko personalne
związki szefów tej firmy z Pentagonem, ale również fakt, że
jej członkowie zajmowali się na przykład szkoleniem armii
bośniackiej. Wygląda na to, że MPRI jest wysyłana wszędzie
tam, gdzie z różnych przyczyn nie można oficjalnie zaangażować
amerykańskiej armii. Jest to więc rodzaj "tajnego"
wojska. Oczywiście w razie wpadki nikt nie ma z "awanturnikami"
nic wspólnego. Tym sposobem amerykańscy (i nie tylko) komandosi
walczą np. z kartelami narkotykowymi w Kolumbii i pojawiają
się w punktach zapalnych całego świata.
Dużym uznaniem w branży cieszy się inna firma - DynCorp.
Służą w niej byli żołnierze najbardziej elitarnych jednostek
amerykańskich. DynCorp zdobył na przykład kontrakt na ochronę
prezydenta Hamida Karzaia w Afganistanie. Pracowników tej
firmy można poznać po dość ekscentrycznym wyglądzie. Noszą
się w sposób wyjątkowo swobodny, na twarzy obowiązkowo kilkutygodniowy
zarost i duże okulary przeciwsłoneczne. Będąc w bezpośrednim
otoczeniu "koronowanych głów" często trafiali niechcący
na pierwsze strony gazet, ale mimo to nikt nie jest w stanie
rozpoznać ich z twarzy.
Jednym z potentatów w branży jest wspomniana już firma Blackwater.
Powstała 6 lat temu. Założyli ją komandosi elitarnej jednostki
amerykańskiej marynarki US Navy SEALs. Siedziba firmy leży
nieopodal największej bazy amerykańskiej marynarki wojennej
w Norfolk w Wirginii. Przez całkiem okazały kompleks szkoleniowy
przewinęło się już 50 tysięcy żołnierzy. Blackwater raczej
więc nie narzeka na brak chętnych, mimo że ostatnio ponosi
sporo ofiar. "Cywile" zmasakrowani w Faludży, to
właśnie komandosi Blackwater. Na przekór tym wydarzeniom Blackwater
otworzyła ostatnio swoje biura rekrutacyjne w Bagdadzie i
Kuwejcie. Raczej nie świecą one pustkami.
Polacy nie gęsi
Firmy PMC mają teraz w Iraku swoje żniwa. Niektórzy żartują,
że tworzą one drugi pod względem liczebności kontyngent w
tym kraju. Prywatnych komandosów jest tam więcej niż wszystkich
polskich żołnierzy. Do swoich szeregów werbuje Vinnell Corp.,
Northbridge Services Group, swoją firmę wojskową mają już
nawet byli rosyjscy żołnierze specnazu. W końcu to zjawisko
musiało dotrzeć także do nas. W Gazecie Wyborczej z 7 czerwca
w artykule "Zginęli w Iraku" można przeczytać: "Kierowana
przez gen. Sławomira Petelickiego Fundacja Byłych Żołnierzy
Jednostek Specjalnych GROM ostatnio zawarła w USA kontrakty
na wyjazdy dawnych GROM-owców do Iraku, do prywatnych firm
pracujących dla armii USA". Fundacja zawarła kontrakty...?
Wyszkolenie jednego "operatora" jednostki takiej
jak GROM trwa kilkanaście miesięcy, kosztuje setki tysięcy
dolarów. Do jednostki trafiają najzdolniejsi ludzie z polskiej
armii. Znają języki, większość ma wyższe wykształcenie. I
co? I nikt nie wie za bardzo, co z nimi robić. W Sztabie Generalnym
jeszcze niedawno można było usłyszeć opinię, że GROM jest
niepotrzebną jednostką, bo Polska nie ma żadnych interesów
za granicą. Pojawiały się pomysły, by jednostkę włączyć w
struktury Żandarmerii Wojskowej. Doszło do tego, że były dowódca
tej jednostki - pułkownik Roman Polko - publicznie mówi, że
GROM osiąga swoje sukcesy nie dzięki Sztabowi Generalnemu,
ale pomimo działań Sztabu Generalnego. Co na to żołnierze?
No cóż, skoro za nadstawianie karku zarabiają tyle, ile amerykański
kucharz...
Koszt utrzymania GROM-u wyniósł w ubiegłym roku 45 milionów
dolarów. Można złośliwie zauważyć, że są to pieniądze wydane
na szkolenie pracowników firmy Blackwater, i Bóg wie jakiej
jeszcze. Najwyraźniej stać nas na finansowanie jednostki,
która szkoli komandosów po to, by służyli u kogo innego. Według
przytaczanych w prasie statystyk z GROM-u odeszło już około
stu "operatorów". Jedni mówią, że to katastrofa,
inni, zwłaszcza ci co nie przebierają w słowach, mówią raczej
o sabotażu. No, ale zdaniem polityków wszystko jest w porządku,
bo "przecież GROM-owcy zarabiają najlepiej w polskim
wojsku". Widać chodzi o to, by w razie ataku terrorystycznego
w Polsce, albo porwania kogoś poza jej granicami zatrudnić
firmę Blackwater, MPRI, Vinnell, Brown & Root Services,
albo - Boże miej nas w swojej opiece - detektywa Rutkowskiego.
W końcu na cholerę nam profesjonalni żołnierze?
|