Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



DRUGI KONTYNGENT

Paweł Oses




"Raptem przyszła wojna z terroryzmem. I co się okazało? Nikt nie był na nią przygotowany. Prezydent z ministrem obrony i szefem sztabu z pompą żegnali chemików z Brodnicy, którzy jechali na wojnę. Ci chemicy pojechali do Jordanii, bo nikt ich na wojnę nie wpuścił. Potem prezydent, jakby w ogóle nie wiedział, o co chodzi, witał ich jakby wracali z wojny. I okazało się, że GROM jest jedyną zawodową formacją, która nadaje się do walki. Nie dlatego, że jest najlepszy, tylko, że jest jedyny."

gen. Sławomir Petelicki
[cytat za "Nowym Państwem" nr 5 (347) /2004]

Po śmierci w Iraku dwóch polskich pracowników firmy Blackwater opinia publiczna dowiedziała się, że eks-komandosi GROM-u pracują w Iraku jako najemnicy. Wprawdzie kilka dni przed wiadomością o tragicznej strzelaninie była mowa o tym, że podpisano specjalną umowę z byłymi żołnierzami, lecz ta informacja nie odbiła się szerokim echem. Tak samo zresztą, jak wiadomość sprzed ponad roku o tym, że polska firma ochroniarska Impel została zatrudniona do ochrony lotniska w Bagdadzie. Podobno niewiele z tego ostatecznie wyszło, choć Impel zdążył się już chwalić, że zatrudnia byłych GROM-owców.

Tym sposobem w oczy polskich dowódców wojskowych, a także polityków, zajrzał ten sam problem, z którym borykają się decydenci na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Otóż służba w takiej jednostce jak GROM daje żołnierzowi ogromne doświadczenie i umiejętności, które - pora to otwarcie przyznać - mają ogromną wartość rynkową. W Polsce nie ma jeszcze firm (może poza wspomnianym Impelem), które gotowe są sowicie płacić za takie zdolności, ale w innych zakątkach świata jest ich bez liku. Gdy brakuje motywacji, by służyć pod sztandarem swojego kraju, lepiej nadstawiać karku za... kasę.

Prywatne armie

Powszechnie uważa się, że nowoczesne prywatne przedsiębiorstwa wojskowe (private military companies - PMC) wzięły swój początek od firmy Executive Outcomes. Dokładnie 15 lat temu grupa południowo-afrykańskich oficerów zaczęła za pieniądze szkolić żołnierzy ze swoich dawnych jednostek. Wkrótce zaczęły się "misje rozpoznawcze", później już bojowe. Executive Outcomes walczyła w zmian za udziały w kopalniach diamentów. Firma miała decydujący wpływ na przebieg wydarzeń politycznych w takich krajach jak Angola, czy Sierra Leone. Komandosi EO pojawiali się niemal w każdym punkcie zapalnym Afryki (choć nie tylko), pod warunkiem wszakże, że dało się tam zarobić.
Prywatne armie miały też wpływ na rozwój ostatnich wydarzeń w Europie. W 1994 roku w Chorwacji pojawili się przedstawiciele amerykańskiej firmy Military Professional Resources Incorporated. Na efekty nie trzeba było czekać zbyt długo. Już rok później chorwacka armia zaczęła akcję "Burza", która zepchnęła Serbów z zajętych wcześniej terytoriów. Oczywiście przedstawiciele MPRI zaprzeczają jakimkolwiek związkom z tymi wydarzeniami, mało kto daje jednak wiarę ich tłumaczeniom. Bez wątpienia zaangażowanie MPRI w Chorwacji musiało odbyć się za cichym przyzwoleniem Waszyngtonu. Wskazują na to nie tylko personalne związki szefów tej firmy z Pentagonem, ale również fakt, że jej członkowie zajmowali się na przykład szkoleniem armii bośniackiej. Wygląda na to, że MPRI jest wysyłana wszędzie tam, gdzie z różnych przyczyn nie można oficjalnie zaangażować amerykańskiej armii. Jest to więc rodzaj "tajnego" wojska. Oczywiście w razie wpadki nikt nie ma z "awanturnikami" nic wspólnego. Tym sposobem amerykańscy (i nie tylko) komandosi walczą np. z kartelami narkotykowymi w Kolumbii i pojawiają się w punktach zapalnych całego świata.

Dużym uznaniem w branży cieszy się inna firma - DynCorp. Służą w niej byli żołnierze najbardziej elitarnych jednostek amerykańskich. DynCorp zdobył na przykład kontrakt na ochronę prezydenta Hamida Karzaia w Afganistanie. Pracowników tej firmy można poznać po dość ekscentrycznym wyglądzie. Noszą się w sposób wyjątkowo swobodny, na twarzy obowiązkowo kilkutygodniowy zarost i duże okulary przeciwsłoneczne. Będąc w bezpośrednim otoczeniu "koronowanych głów" często trafiali niechcący na pierwsze strony gazet, ale mimo to nikt nie jest w stanie rozpoznać ich z twarzy.
Jednym z potentatów w branży jest wspomniana już firma Blackwater. Powstała 6 lat temu. Założyli ją komandosi elitarnej jednostki amerykańskiej marynarki US Navy SEALs. Siedziba firmy leży nieopodal największej bazy amerykańskiej marynarki wojennej w Norfolk w Wirginii. Przez całkiem okazały kompleks szkoleniowy przewinęło się już 50 tysięcy żołnierzy. Blackwater raczej więc nie narzeka na brak chętnych, mimo że ostatnio ponosi sporo ofiar. "Cywile" zmasakrowani w Faludży, to właśnie komandosi Blackwater. Na przekór tym wydarzeniom Blackwater otworzyła ostatnio swoje biura rekrutacyjne w Bagdadzie i Kuwejcie. Raczej nie świecą one pustkami.

Polacy nie gęsi

Firmy PMC mają teraz w Iraku swoje żniwa. Niektórzy żartują, że tworzą one drugi pod względem liczebności kontyngent w tym kraju. Prywatnych komandosów jest tam więcej niż wszystkich polskich żołnierzy. Do swoich szeregów werbuje Vinnell Corp., Northbridge Services Group, swoją firmę wojskową mają już nawet byli rosyjscy żołnierze specnazu. W końcu to zjawisko musiało dotrzeć także do nas. W Gazecie Wyborczej z 7 czerwca w artykule "Zginęli w Iraku" można przeczytać: "Kierowana przez gen. Sławomira Petelickiego Fundacja Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych GROM ostatnio zawarła w USA kontrakty na wyjazdy dawnych GROM-owców do Iraku, do prywatnych firm pracujących dla armii USA". Fundacja zawarła kontrakty...?

Wyszkolenie jednego "operatora" jednostki takiej jak GROM trwa kilkanaście miesięcy, kosztuje setki tysięcy dolarów. Do jednostki trafiają najzdolniejsi ludzie z polskiej armii. Znają języki, większość ma wyższe wykształcenie. I co? I nikt nie wie za bardzo, co z nimi robić. W Sztabie Generalnym jeszcze niedawno można było usłyszeć opinię, że GROM jest niepotrzebną jednostką, bo Polska nie ma żadnych interesów za granicą. Pojawiały się pomysły, by jednostkę włączyć w struktury Żandarmerii Wojskowej. Doszło do tego, że były dowódca tej jednostki - pułkownik Roman Polko - publicznie mówi, że GROM osiąga swoje sukcesy nie dzięki Sztabowi Generalnemu, ale pomimo działań Sztabu Generalnego. Co na to żołnierze? No cóż, skoro za nadstawianie karku zarabiają tyle, ile amerykański kucharz...
Koszt utrzymania GROM-u wyniósł w ubiegłym roku 45 milionów dolarów. Można złośliwie zauważyć, że są to pieniądze wydane na szkolenie pracowników firmy Blackwater, i Bóg wie jakiej jeszcze. Najwyraźniej stać nas na finansowanie jednostki, która szkoli komandosów po to, by służyli u kogo innego. Według przytaczanych w prasie statystyk z GROM-u odeszło już około stu "operatorów". Jedni mówią, że to katastrofa, inni, zwłaszcza ci co nie przebierają w słowach, mówią raczej o sabotażu. No, ale zdaniem polityków wszystko jest w porządku, bo "przecież GROM-owcy zarabiają najlepiej w polskim wojsku". Widać chodzi o to, by w razie ataku terrorystycznego w Polsce, albo porwania kogoś poza jej granicami zatrudnić firmę Blackwater, MPRI, Vinnell, Brown & Root Services, albo - Boże miej nas w swojej opiece - detektywa Rutkowskiego. W końcu na cholerę nam profesjonalni żołnierze?

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone