Czy
Europa stanie się ojczyzną dla imigrantów ze Wschodu i Afryki?
To pytanie wydaje się być coraz mniej niedorzeczne. Moim zdaniem
w Europie rozpoczyna się tworzenie drugiej Ameryki. Mam na
myśli wzrost liczby ludności na naszym kontynencie, co spowoduje,
że będą tu obecne różne kultury, religie i rasy. Coraz wyraźniej
widać, że potrzebne jest nam sztuczne zaludnianie.
Ostatnio demografowie stwierdzili, że w Europie gwałtownie
spada liczba urodzeń. Przyczyn jest kilka; według mnie należy
ich szukać głównie w Europie Środkowej i Wschodniej, a konkretniej
w spuściźnie komunizmu. W niektórych krajach postkomunistycznych
można zauważyć dużą degradację społeczeństwa, co dzieje się
na przykład w Rosji. Obserwujemy tam duży odsetek narkomanów,
prostytutek, a co za tym idzie chorych na AIDS. Nawet dzieci
w wieku szkolnym są dużą grupą palących i pijących obywateli
Rosji. Ten kraj jest dobrym przykładem na to, jak trudno jest
się wydźwignąć z komunizmu.
Po upadku komunizmu ludzie zachłysnęli się wolnością, czyli
niedoścignionym, bogatym Zachodem. Spójrzmy choć na zmianę
modelu rodziny. Kiedyś powszechna była zwykła zastępowalność
pokoleń, czyli dwoje plus zabezpieczenie (2 + 1). Teraz przechodzimy
na konsumpcyjny model życia. Kobiety są coraz bardziej wyzwolone,
chcą pracować zawodowo, dlatego pierwsze (i zazwyczaj ostatnie)
dziecko planują nie wcześniej niż około trzydziestego roku
życia. To dość późno, bo najlepszy wiek na urodzenie dziecka
to dla kobiety około 23-24 lat. Fakt ten jest zazwyczaj tłumaczony
złą sytuacją gospodarczą kraju, strachem przed utratą pracy,
niemożnością zagwarantowania opieki przyszłemu potomstwu.
Czy to jednak dobry powód i dobre wytłumaczenie?
Śmiało mogę stwierdzić, że istnieje jakiś "krąg"
demograficzny, jeśli mogę to tak nazwać. Chodzi o to, że spadek
liczby urodzeń powoduje pewny ciąg przyczynowo-skutkowy. Rozpoczyna
się on lękiem przed przyszłością, czyli obawą o to, czy będziemy
dostatecznie zabezpieczeni na starość, czy dostaniemy należyte
wynagrodzenie za lata pracy. Obawa rodzi obawę, tak więc obawiając
się o przyszłość własną, siłą rzeczy boimy się, czy będziemy
w stanie zapewnić naszym dzieciom godne życie i czy one w
zamian ofiarują nam swoją pracę.
Obawy te powodują spadek liczby urodzeń, a to zmniejsza liczbę
osób pracujących, przy zwiększającej się lub utrzymującej
na tym samym poziomie liczbie emerytów. Skutkiem tego jest
konieczność podnoszenia przez państwo podatków, by młodsze
pokolenie było w stanie spłacić emerytury. Oczywiście nikt
nie jest zadowolony, kiedy mu się coś zabiera lub znów każe
płacić (co nie jest w Polsce czymś nowym). Każdy człowiek
jest egoistą, myśli tylko o sobie i ewentualnie o swojej rodzinie.
Dlatego młodzi, wykształceni ludzie emigrują zazwyczaj na
Zachód, aby zapewnić sobie godziwe życie. Siłą rzeczy upada
lub bardzo słabnie wzrost gospodarczy w kraju. I w tym miejscu
zamyka się owe koło zależności.
Jest kilka metod walki z tym stanem rzeczy. Po pierwsze tak
zwana polityka pronatalistyczna. Zakłada ona, że państwo powinno
zająć się opieką i zachęcaniem ludzi do rozmnażania się. System
ten działa na przykład we Francji, gdzie przyznaje się dotacje
lub zasiłki rodzinom wielodzietnym.
Może to też być rządowa kampania uświadamiająca nastolatków,
refundowanie środków antykoncepcyjnych, leków na bezpłodność
lub impotencję. Można też ustawowo zakazać aborcji, bo jeśli
kobiety same będą decydować o regulowaniu liczby narodzin
za pomocą aborcji, a nie wcześniej za pomocą antykoncepcji,
to może to doprowadzić do czegoś zgoła odmiennego. Może się
bowiem zdarzyć, że konieczne będzie regulowanie liczby zgonów,
czyli eutanazja.
Dla Polaków problem demografii będzie twardym orzechem do
zgryzienia. Nie od dziś wiadomo, że nie należymy do narodów
zbyt tolerancyjnych. Będziemy musieli pogodzić się z tym,
iż niedługo przywędrują do nas obce nacje, gdzie ludzie nie
mają pracy, a przyrost naturalny jest tak wielki, że aż niebezpieczny.
Mam na myśli głównie kontynent afrykański. Będziemy musieli
otworzyć się na obcą kulturę, religię, obyczaje i tradycje.
Nie mamy innego wyjścia.
Wyjaśniając tytuł chcę po prostu powiedzieć, że w Europie
będzie potrzebna podobna "rewolucja", zasiedlanie
terenów imigrantami różnych narodowości. Powstanie niejednolity
kulturowo twór przypominający Stany Zjednoczone, gdzie nie
ma jednej religii, mówi się różnymi językami. Nie jestem pewna,
czy to dobre dla naszego kontynentu, którego historia sięga
o wiele dalej wstecz niż historia USA.
Powstanie sztuczny twór, jak mówi profesor Jadwiga Staniszkis
- federacja narodów, a już nie państw. Stworzymy mutanta na
podobieństwo naszej ukochanej Ameryki. Szkoda tylko, że nie
jesteśmy w stanie zauważyć takiej drobnostki jak całkowita
odmienność mentalna. Tak czy inaczej, warto się oswajać z
widokiem ukraińskiej pokojówki, afrykańskiego ogrodnika lub...
prezydenta (!), bo będą to widoki tak powszechne jak w Ameryce.
Czy jesteśmy na to gotowi?
|