CZĘŚĆ
PIERWSZA - W POPRZEDNIM NUMERZE
Z masywu, pod
którym leży Val di Sole, rozpościera się widok na niezwykłe
góry - Dolomity Brenta. Dolomity uchodzą za jedne z najpiękniejszych
gór świata. Ich charakterystyczna cechą są ucięte, czasem
zupełnie pionowe masywy skalne, które o zachodzie słońca mienią
się ognistą, pomarańczową barwą. Di Brenta są oddzielną częścią
Dolomitów. Pięknie kontrastują z sąsiednimi górami - Adamello
Pressanella i Ortles Cevedale, które mają już typowy alpejski
kształt.
Część regionu jest parkiem narodowym, w którym chroni się
między innymi niedźwiedzie. My urządziliśmy sobie długą narciarską
wycieczkę, przejeżdżając od masywów Marillevy do samego serca
Dolomitów Brenta, na wzniesienie Groste (2443 m n.p.m.) -
kilkadziesiąt kilometrów na nartach i na wyciągach. Ciekawostką
trasy był pochyły wiadukt dla narciarzy, nad drogą do Madonny
di Campilio.
Długo by pisać o niesamowitych przeżyciach towarzyszących
nam na Groste. O zjazdach pod samymi turniami i skalnymi basztami.
Delektowaliśmy się pięknym widokiem siedząc na tarasie schroniska
i popijając narciarski specjał Włoch - bombardino.
To rodzaj ajerkoniaku z bitą śmietaną. Po takiej dawce energii
ze zdwojoną siłą ruszyliśmy pod wieczór do Marillevy. Zjeżdżaliśmy
też słynną trasą wyczynowców tre i zwiedzaliśmy Madonnę di
Campilio. To drugi obok Cortiny d'Ampezzo słynny kurort narciarski
Włoch, stacja alpejczyków. Znana i droga. Wrażenie zrobił
na mnie wykuty w zboczu tunel na obwodnicy Madonny oraz centrum
miasta z deptakiem - Corso Italia. Pomiędzy ekskluzywnymi
sklepami i girlandami świateł przechadzają się nim ubrane
w futra turystki.
Przepis
na bombardino
Już
sama nazwa sugeruje, że napój ten dostarcza
mnóstwo energii narciarzom. Jest ponadto pysznym
deserem. Włosi celebrują jedzenie również na
nartach. Bombardino - pyszny napój o
pięknym, jaskrawo żółtym kolorze, z dużą ilością
bitej śmietany na wierzchu - podawany jest na
gorąco. Najlepiej przywieźć sobie butelkę tego
trunku do Polski na długie zimowe wieczory.
Ale sami też możemy zrobić bombardino.
Potrzebne
jest mleko, 5 żółtek, 1 łyżka cukru waniliowego,
spirytus, koniak (jakieś ćwierć litra). Mleko
gotujemy i studzimy. Żółtka ucieramy z cukrem
na jednolitą masę, potem mieszamy z mlekiem.
Dodajemy koniak i spirytus. Wszystko mieszamy
wstrząsając i odstawiamy na 3 do 5 dni do lodówki.
Przed podaniem podgrzewamy, dorabiamy bitą śmietanę,
którą nakładamy na rozlane już do szklanek bombardino.
|
|
Na końcu Val di Sole znajduje się niezwykła kotlina - Tonale.
Z jednej strony Trydent, z drugiej już Lombardia. Tonale to
także otwarcie z Trydentu w kierunku Szwajcarii. Atrakcją
tego narciarskiego raju jest lodowiec Presena, na którym na
kilku trasach można jeździć na nartach przez cały rok. Kiedy
wysiedliśmy z kolejki linowej, zrobiło się naprawdę zimno.
Byliśmy na wysokości trzech tysięcy metrów. Przed nami ogromna
lodowa pustynia, na której narciarze zdawali się być ledwo
dostrzegalnymi czarnymi punkcikami. Przestrzenie tak duże,
że musieliśmy zjeżdżać obok siebie, by się nie zgubić. Włosi
pokazali klasę. Cały ten biały stół był idealnie wyratrakowany.
Zjechać z lodowca do Tonale można jedynie kolejką, albo słynną,
ale i niebezpieczną trasą Paradiso. Trasa poprowadzona stromo
i ciasno wśród skał, jest rajem dla bardzo dobrych narciarzy.
Porwał się na nią jedynie mój kuzyn. Reszta delektowała się
jazdą po łagodnym nasłonecznionym stoku Tonale. Określenie
"stok" nie jest tu precyzyjne, bo Tonale to szeroka
na kilkanaście kilometrów łąka wysokogórska, na której równolegle
obok siebie poprowadzono 12 tras o różnej trudności. To prawdziwe
narciarskie zagłębie. W Tonale jest jednak i miejsce bardzo
kameralne. To słynna trasa Contrabbandieri - trasa przemytników.
Na zjazd tym szlakiem czekałem od dawna. Kiedyś było to dzikie
przejście przez góry, dziś - trasa poprowadzona w skalnej
kotlinie. Dla znających Tatry dobrym porównaniem będzie kocioł
Czarnego Stawu pod Rysami. W podobnym otoczeniu poprowadzona
jest Contrabbandieri i jej odnoga. Tyle, że na wysokości prawie
2700 metrów. Miałem wrażenie, że skalne ściany za chwilę nas
przykryją, towarzyszyła nam przy tym przejmująca cisza. Ten
zjazd zapamiętam na całe życie.
Koniec naszej wyprawy postanowiliśmy uczcić włoską ucztą.
Do tej pory jedliśmy głównie konserwy przywiezione z Polski,
dodając do wszystkiego gorgonzolę - włoski ser. Po tradycyjnej
pizzy zamówiliśmy gnocchi spinacchi, drobne kluski robione
z ziemniaków i szpinaku, z obowiązkową baraniną. Pyszny jest
też szpinak górski zwany comede. No i do tego trydenckie wina.
Żal było opuszczać Dolinę Słońca i wracać do pochmurnego Poznania.
W drodze powrotnej mieliśmy niespodziewane przygody. Przez
bardzo intensywne opady śniegu utknęliśmy w korku na autostradzie
w Austrii. Znaleźliśmy schronienie w Gasthoffie w Bawarii.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - dzięki temu
odkryliśmy uroki bawarskiej prowincji i życzliwość jej mieszkańców.
Ale to już temat na zupełnie inną - nie narciarską opowieść.
|