Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



DOLINA PEŁNA SŁOŃCA

Krzysztof Czub



 

 

 


Znam ludzi, którzy nie lubią zimy. Ja jednak cenię ją na równi z latem, chociażby ze względu na dwa tygodnie, które spędzam zwykle na nartach. I chociaż zima w naszym kraju bywa ponura, to jednak są miejsca w Europie, gdzie jest ona pełna słońca, energii i życia. Takim miejscem są na pewno włoskie Dolomity i Trydent. Tym wszystkim, którzy zastanawiają się jeszcze, gdzie wybrać się na narty, polecam kwintesencję północnej Italii - dolinę Val di Sole.

Dokąd jechać na narty? Takie pytanie stawiamy sobie już w sierpniu, kiedy jeszcze rozkoszujemy się latem. Tyrol, czy Dolomity? A może tym razem nieco dalej, na zachód Trydentu. Val di Sole? - brzmi intrygujaco. Taki był początek. Kiedy pod koniec stycznia wyruszaliśmy z Polski, zaczął sypać śnieg. Wzięliśmy to za dobry omen, chociaż akurat braku śniegu w Alpach nie musieliśmy się obawiać. Dlatego nie pędziliśmy zbyt szybko niemieckimi autostradami, zatrzymując się dłużej w Bawarii i Innsbrucku.

Za przełęczą Brenneńską i granicą włoską Alpy wyglądają imponująco, co rusz autostrada przechodzi przez jakiś tunel, po bokach wznoszą się ośnieżone szczyty. Jedno, co się nie zmienia, to architektura - wciąż mamy wrażenie, że jesteśmy w Tyrolu. Górna Adyga włoską ma tylko nazwę. Jest to obszar niemieckojęzyczny, wraz z Trydentem stanowi autonomię. Jednak im dalej na południe, tym więcej budynków w charakterystycznym, włoskim stylu. W końcu zjeżdżamy z autostrady przez wąskie gardło skalne do wąziutkiej doliny Val di Non, która poprzedza Dolinę Słońca. Dziwię się na widok szeregów winnic i sadów pomiędzy skalnymi urwiskami. Cała dolina jest skąpana w słońcu, mieni się różnobarwnie, w wyższych partiach zalega śnieg. Jest bardzo ciepło. Mamy wrażenie, jakbyśmy byli nad Morzem Śródziemnym, a nie w wysokich Alpach. Tym bardziej, że obok drogi długo ciągnie się sztuczne jezioro Lago di Santa Giustina.
Im bliżej Val di Sol, tym krajobraz staje się bardziej dziki. Droga wspina się po skalnych urwiskach. Co chwilę mijamy wodospady na rzece Noce. Naszą uwagę przykuwają stare średniowieczne zameczki z kamienia. Na miejscu spotyka nas małe rozczarowanie. Nasza kwatera położona jest w narciarskim kurorcie Marillevie, zabudowanym współczesnymi hotelami o nieestetycznych, klockowatych kształtach. Na szczęście kilkaset metrów od naszego domu, pod zboczem doliny zaczyna się Mezzana - przepiękne, typowo trydenckie miasteczko. Spacerowaliśmy tam często, nie mogąc oderwać oczu od drewnianych balkoników na kamiennych domach, stojących zwarcie przy ciasnych uliczkach, czy zabytkowego kościółka, otwartego nawet w nocy.

Pierwszego dnia rano obudziło nas słońce, ukazując śnieżne, skaliste szczyty. Pogoda przez cały tydzień była prawie taka sama. Włoski błękit, ostre słońce i lekki mróz. Czyli to, co tygryski lubią najbardziej! Dlatego w przerwach śnieżnych szaleństw próbowaliśmy zmieniać karnację - na "mahoń", jak mawiał mój kuzyn. Pogoda to poważny atut Val di Sole. Nazwa doliny nie jest bynajmniej reklamowym sloganem, stworzonym na potrzeby turystyczne. Funkcjonowała już na średniowiecznych pergaminach. Dolina usytuowana jest wzdłuż kierunku północny wschód - północny zachód. To zapewnia słońce na jej zboczach przez cały dzień. Nawet zimą, w grudniu średnia dni słonecznych sięga osiemdziesięciu procent. Dlatego możliwe jest sadzenie winogron i drzew owocowych na takiej wysokości.
Korzystając z ładnej pogody chcieliśmy być wszędzie - zjechać każdą trasą, być na każdym narciarskim szczycie. Ale już po pierwszym dniu zjazdów po okolicznych masywach (Monte Vigo, Monte Spolverino, łącznie 50 km) ilość tras okazała się zbyt duża. Postanowiliśmy więc naśladować gospodarzy. Dla Włochów narty to nie tyle sport, ile zabawa. W południe w okolicznych schroniskach i tarasach gromadził się włoski tłum, a na stokach pozostawali obcokrajowcy, w tym spragnieni alpejskich warunków Polacy. Włosi na nartach, ubrani przeważnie w pstrokate kombinezony, prezentują teatralne zachowania i popisy. Technika nie jest ważna, wszystko robią na luzie. Nowicjusze mogą się u nich czuć swobodnie. Minusem jest tylko to, że obowiązuje tu zasada: kto pierwszy przy wyciągu, ten lepszy. Przepychanie w kolejce do krzesełka murowane. My mieliśmy okazję już pierwszego dnia przekonać się o ich fantazji. Grupa włoskich chłopaków, czekając z nami w kolejce, wypinała kijkiem co ładniejszym dziewczynom buty z nart. W Polsce doszłoby na pewno do kłótni, tam skończyło się na dużym śmiechu.

CIĄG DALSZY - W NASTĘPNYM NUMERZE

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone