Znam ludzi, którzy nie lubią zimy. Ja jednak cenię ją
na równi z latem, chociażby ze względu na dwa tygodnie, które
spędzam zwykle na nartach. I chociaż zima w naszym kraju bywa
ponura, to jednak są miejsca w Europie, gdzie jest ona pełna
słońca, energii i życia. Takim miejscem są na pewno włoskie
Dolomity i Trydent. Tym wszystkim, którzy zastanawiają się
jeszcze, gdzie wybrać się na narty, polecam kwintesencję północnej
Italii - dolinę Val di Sole.
Dokąd jechać na narty? Takie pytanie stawiamy sobie już w
sierpniu, kiedy jeszcze rozkoszujemy się latem. Tyrol, czy
Dolomity? A może tym razem nieco dalej, na zachód Trydentu.
Val di Sole? - brzmi intrygujaco. Taki był początek. Kiedy
pod koniec stycznia wyruszaliśmy z Polski, zaczął sypać śnieg.
Wzięliśmy to za dobry omen, chociaż akurat braku śniegu w
Alpach nie musieliśmy się obawiać. Dlatego nie pędziliśmy
zbyt szybko niemieckimi autostradami, zatrzymując się dłużej
w Bawarii i Innsbrucku.
Za przełęczą Brenneńską i granicą włoską Alpy wyglądają imponująco,
co rusz autostrada przechodzi przez jakiś tunel, po bokach
wznoszą się ośnieżone szczyty. Jedno, co się nie zmienia,
to architektura - wciąż mamy wrażenie, że jesteśmy w Tyrolu.
Górna Adyga włoską ma tylko nazwę. Jest to obszar niemieckojęzyczny,
wraz z Trydentem stanowi autonomię. Jednak im dalej na południe,
tym więcej budynków w charakterystycznym, włoskim stylu. W
końcu zjeżdżamy z autostrady przez wąskie gardło skalne do
wąziutkiej doliny Val di Non, która poprzedza Dolinę Słońca.
Dziwię się na widok szeregów winnic i sadów pomiędzy skalnymi
urwiskami. Cała dolina jest skąpana w słońcu, mieni się różnobarwnie,
w wyższych partiach zalega śnieg. Jest bardzo ciepło. Mamy
wrażenie, jakbyśmy byli nad Morzem Śródziemnym, a nie w wysokich
Alpach. Tym bardziej, że obok drogi długo ciągnie się sztuczne
jezioro Lago di Santa Giustina.
Im bliżej Val di Sol, tym krajobraz staje się bardziej dziki.
Droga wspina się po skalnych urwiskach. Co chwilę mijamy wodospady
na rzece Noce. Naszą uwagę przykuwają stare średniowieczne
zameczki z kamienia. Na miejscu spotyka nas małe rozczarowanie.
Nasza kwatera położona jest w narciarskim kurorcie Marillevie,
zabudowanym współczesnymi hotelami o nieestetycznych, klockowatych
kształtach. Na szczęście kilkaset metrów od naszego domu,
pod zboczem doliny zaczyna się Mezzana - przepiękne, typowo
trydenckie miasteczko. Spacerowaliśmy tam często, nie mogąc
oderwać oczu od drewnianych balkoników na kamiennych domach,
stojących zwarcie przy ciasnych uliczkach, czy zabytkowego
kościółka, otwartego nawet w nocy.
Pierwszego dnia rano obudziło nas słońce, ukazując śnieżne,
skaliste szczyty. Pogoda przez cały tydzień była prawie taka
sama. Włoski błękit, ostre słońce i lekki mróz. Czyli to,
co tygryski lubią najbardziej! Dlatego w przerwach śnieżnych
szaleństw próbowaliśmy zmieniać karnację - na "mahoń",
jak mawiał mój kuzyn. Pogoda to poważny atut Val di Sole.
Nazwa doliny nie jest bynajmniej reklamowym sloganem, stworzonym
na potrzeby turystyczne. Funkcjonowała już na średniowiecznych
pergaminach. Dolina usytuowana jest wzdłuż kierunku północny
wschód - północny zachód. To zapewnia słońce na jej zboczach
przez cały dzień. Nawet zimą, w grudniu średnia dni słonecznych
sięga osiemdziesięciu procent. Dlatego możliwe jest sadzenie
winogron i drzew owocowych na takiej wysokości.
Korzystając z ładnej pogody chcieliśmy być wszędzie - zjechać
każdą trasą, być na każdym narciarskim szczycie. Ale już po
pierwszym dniu zjazdów po okolicznych masywach (Monte Vigo,
Monte Spolverino, łącznie 50 km) ilość tras okazała się zbyt
duża. Postanowiliśmy więc naśladować gospodarzy. Dla Włochów
narty to nie tyle sport, ile zabawa. W południe w okolicznych
schroniskach i tarasach gromadził się włoski tłum, a na stokach
pozostawali obcokrajowcy, w tym spragnieni alpejskich warunków
Polacy. Włosi na nartach, ubrani przeważnie w pstrokate kombinezony,
prezentują teatralne zachowania i popisy. Technika nie jest
ważna, wszystko robią na luzie. Nowicjusze mogą się u nich
czuć swobodnie. Minusem jest tylko to, że obowiązuje tu zasada:
kto pierwszy przy wyciągu, ten lepszy. Przepychanie w kolejce
do krzesełka murowane. My mieliśmy okazję już pierwszego dnia
przekonać się o ich fantazji. Grupa włoskich chłopaków, czekając
z nami w kolejce, wypinała kijkiem co ładniejszym dziewczynom
buty z nart. W Polsce doszłoby na pewno do kłótni, tam skończyło
się na dużym śmiechu.
CIĄG
DALSZY - W NASTĘPNYM NUMERZE
|