ZNAJOMY OBCY
|
Lucjan Bilski
|
|
|
Obcy powrócił! Odnowiony i podtuczony. Odnowiony, bo oczyszczony
i podrasowany cyfrowo. A podtuczony, bo dodano nieznane dotąd
sceny. "Obcy: Ósmy pasażer Nostromo" w tak
zwanej wersji reżyserskiej przemknął zimą przez ekrany niektórych
kin. Czy to oznacza, że niebawem ponownie pojawią się kolejne
części tetralogii o morderczej istocie z kosmosu? Mam nadzieję!
Skąd się wzięły wersje reżyserskie? I czym się różnią od oryginalnego
filmu? Trzeba pamiętać, że w Hollywood nie tylko reżyser decyduje
o ostatecznym kształcie filmu. Może być i tak, że materiał
zostaje zmontowany zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażał.
Ostatnie zdanie należy bowiem do producenta. Zauważcie, że
np. Oscara za najlepszy film odbiera nie reżyser, tylko właśnie
producent. "Wersja reżyserska" pojawia się zatem
wtedy, gdy z jakichś powodów reżyser nie był do końca zadowolony
z montażu, ale nie udało mu się przeforsować swojego zdania.
Naturalnie musi minąć sporo czasu od premiery, a sam reżyser
mui mieć systarczająco silną pozycję w branży, by wytwórnia
w ogóle się na taki krok zgodziła.
"Obcy" miał swoją premierę w 1979 roku. Ridley
Scott debiutował nim na poletku fantastycznym. Ale tak naprawdę
to klasyczny horror. Gdyby odjąć całą oprawę kosmiczno-technologiczną,
pozostaje opowieść o dziesięciu małych murzynkach, spośród
których co chwila kogoś ubywa, bo w domu grasuje morderca.
Oglądałem "Obcego" jako ośmioletni chłopczyna. Zrobił
na mnie niesamowite wrażenie. Pamiętam, że bałem się potem
schodzić sam do piwnicy. Za każdym rogiem czaił się bowiem
jakiś okropny stwór. Dziś, po 24 latach, film już mnie nie
przeraża. Ale za to chłodnym okiem mogę spojrzeć na scenariuszowy
i realizacyjny majstersztyk Ridleya Scotta. Opowieść jest
bowiem bez zarzutu. Pozostawia oczywiście kilka pytań, ale
bez Tajemnicy nie ma dobrej historii.
Przypomnę w skrócie, że chodzi o bliskie spotkanie trzeciego
stopnia załogi ziemskiego statku z obcą istotą. Od samego
początku jest to spotkanie makabryczne, i pozostaje takim
aż do końca. Sprytny widz szybko domyśli się, że ludzie muszą
zginąć. Pozostaje tylko kwestia, w jakiej kolejności, i czy
ewentualnie ktoś przeżyje. Dziś, kiedy mówi się o piątym filmie
cyklu o Obcym, wiadomo, że ktoś musiał przeżyć. Tym kimś okazała
się Sigourney Weaver, która finansowo wyszła na tym doskonale
(za rolę w czwartym Obcym zainkasowała bodaj dziesięć milionów
dolarów).
Muszę przyznać, że nie wyłapałem wielu różnic między starym
filmem, a jego nowszą wersją. Co do polepszonego obrazu i
dźwięku - muszę uwierzyć twórcom na słowo. Natomiast nowych
scen nie ma dużo. Jest właściwie tylko jedna, w dodatku już
wcześniej znana szczęśliwym posiadaczom płyty DVD. Liczę na
to, że reżyserzy pozostałych trzech filmów o Obcym pójdą w
ślady Ridleya Scotta. A zaraz potem niech wejdzie na ekrany
piąty film cyklu. Takie jest moje marzenie na Nowy Rok.
|
|
STRZELANIE NA ŚNIADANIE
|
Plastuch |
|
|
|
Nie znam serialu "S.W.A.T.", nigdy go nie widziałem,
słyszałem za to nie jeden raz o jednostkach specjalnych w
amerykańskiej policji. Ponieważ jestem chłopcem, który lubi
historyjki o komandosach, film "S.W.A.T."
musiałem obowiązkowo zaliczyć. Nie ukrywam, że bardzo mnie
zaciekawił.
Generalnie "S.W.A.T." można podzielić na dwie części.
W pierwszej jest więcej opowieści o tym, czym są takie jednostki,
niż fabularnej akcji. I właśnie ten fragment jest najlepszy
w całej historii. Oglądamy trening policjantów, dowiadujemy
się, że jednostka S.W.A.T. z Los Angeles należy do najlepszych
policyjnych jednostek antyterrorystycznych na świecie. Taki
tam smrodek dydaktyczny przemycony w fabule filmu sensacyjnego.
W tym miejscu muszę zwrócić uwagę na niedoróby polskiego dystrybutora.
Twórcom filmu z pewnością chodziło o możliwe najwierniejsze
odtworzenie rzeczywistości jednostki S.W.A.T. Broń, wyposażenie,
umundurowanie... W tym kontekście rażą błędy w tłumaczeniu.
Gdy mowa o tym, że ktoś strzelał z "pięćdziesiątki",
tłumacz raczy polskich widzów sformułowaniem, że strzał padł
z granatnika. Tymczasem chodziło o karabin snajperski o kalibrze
50 BMG. Podobne niedorzeczności pojawiły się przy jednostce
Navy SEAL, o której raz po raz była mowa. Tymczasem i wśród
widzów zdarzają się ludzie, którzy troszkę się na tym znają...
Jak wspomniałem film ma dwie części. Ta, która opowiada o
"prawdzie", jest zdecydowanie ciekawsza niż fragmenty
"podrasowane". Fabuła jest tragicznie standardowa.
Trochę hałasu, strzelania, okładania po mordach - takie tam
historyjki. Złego bohatera spotka zasłużony los. Siłą filmu
nie jest jego fabuła. Mocne strony sprowadzają się do kilku
fajnych obrazków z ćwiczeń policyjnych komandosów. Atutem
jest również udział Samuela L. Jacksona. Colin Farrell, który
ma już status supergwiazdy, jest tu po prostu bezbarwnym sucharem.
Na koniec jedna smutna uwaga. Gdy dawno temu w amerykańskich
miastach powstawały jednostki S.W.A.T., wiele osób protestowało
przeciwko "wojsku na ulicach miast". Zdaniem najzagorzalszych
przeciwników takich jednostek, S.W.A.T. miał być przejawem
faszystowskiego totalitaryzmu amerykańskiej władzy. Dziś wiadomo,
że S.W.A.T. miałby co robić nawet u nas. Niestety.
|
|
|