Wrocławska firma
windykacyjna straszy opolan komornikami i sądami. Czy należy
bać się wezwań wysyłanych przez korporację o złowieszczo brzmiącej
nazwie Kruk?
Wielu mieszkańców Opola i okolicznych wiosek otrzymało w
ostatnim czasie tajemnicze przesyłki. W kopercie znajdowało
się wezwanie do natychmiastowej zapłaty długu. Długi najczęściej
pochodzą sprzed kilku, a nawet kilkunastu lat. Formuła listu
we wszystkich przypadkach jest taka sama. Dużymi literami
została podkreślona bieżąca kwota do zapłaty. Każdy z adresatów
otrzymał dwa dni na uiszczenie długu. Jeśli w tym czasie nie
dokona wpłaty na podany numer konta bankowego, koszty wynikające
między innymi z uzyskania tytułu egzekucyjnego zostaną potrojone
i w całości obciążą dłużnika.
"Nie zważając na koszty, które z pewnością odzyskamy
od dłużnika, nastąpi wszczęcie egzekucji komorniczej z wszelkich
ustalonych rzeczy i praw bez względu na wysokość należnych
opłat komorniczych" - trzeba przyznać, że pismo nie będące
żadnym prawnym dokumentem zostało sformułowane w jednoznaczny
sposób. Co ważne, wszystkie listy zostały nadane jako zwykłe,
a zatem bez konieczności pokwitowania przez adresata. Czy
firma, która odwołuje się do ustaw, sama postępuje zgodnie
z nimi? Czy należy przejmować się wydrukiem z komputera, na
którym nie ma żadnej pieczątki, a podpisy specjalistów i dyrektorów
zostały skserowane?
Firma Kruk Systemy Inkaso mieści się we Wrocławiu i od lat
specjalizuje się w działaniach windykacyjnych na terenie całego
kraju. Według oceny opolskich windykatorów, zajmuje się ona
tzw. drobnicą, czyli ściąganiem należności za abonament telewizyjny,
opłat za jazdę na gapę itp. Z taką opinią absolutnie nie zgadza
się Jowita Tomaszewska, kierownik działu marketingu Kruk Systemy
Inkaso. - Prowadzimy windykacje od 40 złotych wzwyż. Należności
ściągamy masowo zarówno od osób prywatnych, jak i od firm
- informuje Tomaszewska.
Z dniem 1 maja 2003 r. w Polsce zaczął obowiązywać krajowy
rejestr dłużników. Może się w nim znaleźć każdy, kto np. spóźnia
się z uiszczeniem rachunku za telefon. Kwota musi jednak przekraczać
200 zł. Czy zatem osoby, które otrzymały wezwania opiewające
na niższe sumy mogą się czuć bezpieczne? Jerzy Serafin ze
skupu wierzytelności w Opolu mówi, że dla świętego spokoju
można zapłacić. Jednocześnie podkreśla, że sam na pewno by
tego nie zrobił.
Dziwna
sytuacja
Kilka lat temu Miejski Zakład Komunikacji powierzył kontrolę
biletów wrocławskiej firmie ES-CSG Polska, której siedziba
w Opolu mieściła się przy ulicy Pużaka. Kontrolerzy działali
sprawnie, jednak ściągalność długów wynosiła jedynie około
30%. Z początkiem kwietnia MZK rozwiązał umowę z ES-CSG. Według
nieoficjalnych informacji firma przestała istnieć, niespłacone
należności jednak pozostały.
- Kruk z całą pewnością nie odkupił tych wierzytelności, a
otrzymał je, powiedzmy, po znajomości - mówi Jerzy Serafin.
Jak udało nam się ustalić, ES-CSG miało 5000 niezapłaconych
mandatów biletowych. Firma mogła się zatem zwrócić do Kruka,
sprzedając je za 5-10 %wartości. Czy rzeczywiście tak było?
Jowita Tomaszewska nie potrafi dać jednoznacznej odpowiedzi.
Podkreśla natomiast, że dług na pewno nie został sprzedany.
Za jazdę bez ważnego biletu środkami komunikacji miejskiej
należy wpłacić na konto wrocławskiej korporacji 154,85 złotych.
Kolejna kwota to już 486,84 złotych. Na piśmie od firmy Kruk
nie została jednak zawarta żadna informacja o dniu, a także
miejscowości przejazdu. Można się domyślać, że chodzi o Opole.
Wydrukowany na piśmie numer postępowania i kod klienta przeciętnemu
Kowalskiemu nic nie mówi.
Wiesław Duda, kierownik do spraw marketingu opolskiego MZK,
nie ukrywał zdziwienia po lekturze przedstawionego przez nas
"dokumentu". Jest niemal pewny, że firma obsługująca
niegdyś ich autobusy po prostu sprzedała swe wierzytelności.
- To bardzo dziwna sytuacja - przyznaje Duda. - Najlepiej
napisać pismo z prośbą o jakiekolwiek wyjaśnienie. Przecież
oprócz kwoty do zapłaty i zastraszających zdań nic tu nie
ma - komentuje pismo wrocławskiej korporacji.
Teoretyczne
rozważania
Firma Jerzego Serafina wkrótce sama będzie odzyskiwać należności
od gapowiczów. Dlatego też windykator nie chce ujawnić całej
procedury postępowania. - Wszystko, o czym pisze Kruk, to
czysto teoretyczne rozważania, które w praktyce nie mają uzasadnienia
- mówi Serafin.
"Jeśli więc dług nie zostanie uregulowany, łączna kwota
do zapłaty wyniesie 500 złotych" - czytamy na kolorowym
wydruku komputerowym. Na tę kwotę składają się: pozew, pełnomocnictwo
adwokackie, koszta komornicze. Zdaniem Serafina, aby takie
czynności zostały podjęte, musi minąć co najmniej rok.
- Uruchomienie takich działań to jednak spora inwestycja.
Aby dochodzić 300 złotych, trzeba wyłożyć co najmniej połowę
kwoty - tłumaczy windykator z Opola.
- My kierujemy wiele pozwów do sądów - zapewnia Jowita Tomaszewska
z firmy Kruk. - Obecnie na rozpoznanie czeka około dwóch tysięcy.
Co jednak zrobić, gdy listem poleconym otrzymamy wezwanie
na rozprawę sądową? - W tym samym dniu uiścić kwotę. Firma
windykacyjna poniesie koszty, których nie odzyska, bo wówczas
sąd nie orzeknie winy dłużnika. Dlatego droga sądowa jest
ryzykowna dla każdego windykatora - tłumaczy Serafin. Jowita
Tomaszewska otwarcie przyznaje, że z takim mechanizmem postępowania
spotyka się po raz pierwszy.
Zdanie Jerzego Serafina podziela Małgorzata Gdynia z opolskiej
kancelarii adwokackiej. Uważa jednak, że z czasem firma windykacyjna
uzyska tytuł egzekucyjny.
- Pisać, pisać, i raz jeszcze pisać listy. Oni muszą na każdą
wątpliwość udzielić odpowiedzi - radzi Wiesław Duda z MZK.
- Ale o czym tu mówić?! Kruk nie wysłał przecież żadnego listu
za potwierdzeniem odbioru, zatem dłużnicy formalnie nie zostali
powiadomieni o wszczęciu procesu windykacyjnego. To jest sprawa
oczywista dla każdego sądu - uspokaja Serafin.
|