Coroczna debata budżetowa jak zwykle ukazała stan państwowej
kasy. Jest tragicznie. Jest jeszcze gorzej, niż w latach ubiegłych.
Ratunkiem przed załamaniem się finansów publicznych mają być
mnożące się projekty cięć wydatków. Szczególnie w obszarach
uznanych za "niesłusznie dofinansowywane". Członkowie
rządu prześcigają się w pomysłach, prezentując sposoby zapełnienia
państwowego skarbca. Zwykły obywatel, orientujący się nieco
w tej rządowo-finansowej ekwilibrystyce, dziwi się, dlaczego
kasjerom nie przychodzą do głowy pomysły najprostsze z możliwych
- wykorzystywania instrumentów będących w zasięgu ręki.
Obowiązująca od stycznia 1995 roku ustawa o zamówieniach publicznych
miała być jednym z takich instrumentów, który miał gwarantować
racjonalizację wydatków państwa finansowanych z pieniędzy
podatnika. Jednocześnie zaś w ustawie zawarto przepisy, które
z punktu widzenia gospodarki wolnorynkowej są kuriozalne.
Jeden z artykułów wprowadził możliwość stosowania preferencji
krajowych. Oznacza to, że można było zlecać dostawy, usługi
lub roboty budowlane wykonawcom i dostawcom o 20% droższym,
pod warunkiem spełnienia określonych wymogów. Upraszczając
- w przypadku zawartości ponad 50% surowców i produktów krajowych,
lub gdy wykonawca/usługodawca był przedsiębiorcą krajowym.
U podłoża nakazu stosowania preferencji krajowych leżała
kwestia ochrony firm krajowych przed konkurencyjnym kapitałem
zagranicznym. Idea skądinąd słuszna i warta zdecydowanego
popierania, gdyby nie kilka niuansów. Otóż tak generalnie
stosowany nakaz preferowania wszystkiego, co krajowe, daje
dość niejednoznaczne efekty. Opiera się bowiem na automatycznym
przepłacaniu za towar lub usługę.
Te zwiększone wydatki wcale nie służą wyrównywaniu szans rodzimych
firm z konkurencją zagraniczną. Najczęściej finansują zwykły
bałagan, niegospodarność. Przy takim systemie preferencji
wiele firm krajowych, które swoje wysokie koszty generują
z powodu własnej nieudolności, pokrywa je z kieszeni podatnika.
Podatnik, żyjąc od 14 lat w systemie gospodarki rynkowej,
mając prawo wyboru dostawcy lub wykonawcy na zasadzie rachunku
ekonomicznego, w przypadku zamówień publicznych wyboru żadnego
nie ma. Dopłaca do każdego zamówienia kilka lub kilkanaście
procent.
W Unii Europejskiej stosowanie preferencji, tak rozumianych
jak u nas, jest zakazane. Po 1 maja 2004 roku znikną i z naszych
przepisów. Skutki nietrudno sobie wyobrazić. Leniwy i niedowidzący
rodzimy biznesmen z dnia na dzień zamknie swoją drogą manufakturę,
zniknie źródło przychodów z podatków, znikną miejsca pracy,
za to wydłużą się kolejki do państwowego garnuszka.
Były już próby sygnalizowania problemu, wskazywano rozwiązania
rzeczywiście wspierające rodzime firmy, ale na zasadzie racjonalnych
działań. Na przykład powiązanie z inwestowaniem w rozwój technologii,
tworzenie miejsc pracy. Chodziło o to, by zrezygnować z zasady
"wspieramy, bo to polskie", natomiast wspierać konkretne
firmy w zamian za konkretne działania. Niestety - kontrola
ilości i jakości udziału krajowych surowców lub produktów
jest w praktyce niewykonalna. Jak wiadomo - Polak potrafi.
Co jeden zechce skontrolować, to drugi potrafi odpowiednio
ubrać. Czasem w pokaźnych rozmiarów kopertę.
Trwająca od miesięcy przepychanka wokół ustawy o biopaliwach
jawić się tu może jako swoista bio-schizofrenia. Otóż jednym
z powodów prezydenckiej odmowy podpisania tego aktu był przepis,
który dyskryminował ewentualnych dostawców surowca zagranicznego.
Innymi słowy prezydent zaprotestował przeciwko preferencjom
krajowym. Wynika stąd, że - zgodnie z logiką naszych sfer
polityczno-rządowych - zamówienia publiczne mają chronić gospodarkę
polską i to jest słuszne, natomiast ustawa o biopaliwach nie
może chronić tej samej gospodarki na takich samych zasadach,
i to też jest słuszne.
Dlaczego więc wszyscy milczą, choć są świadomi wyrzucanych
w błoto pieniędzy podatnika? To skutek powszechnie stosowanej
w całej administracji "filozofii przetrwania", na
którą składają się różne elementy: strach, niewiedza, tumiwisizm,
wazeliniarstwo, a nade wszystko święty spokój i przeżycie
urzędniczego dnia od podpisania listy o 8.00 do zamknięcia
drzwi o 16.00. Wszystko inne nie ma znaczenia, poza nieśmiertelnym
"nie podpaść".
|