Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



KASJER Z NIEDOMKNIĘTYM SEJFEM

Witold Filipowicz




Coroczna debata budżetowa jak zwykle ukazała stan państwowej kasy. Jest tragicznie. Jest jeszcze gorzej, niż w latach ubiegłych. Ratunkiem przed załamaniem się finansów publicznych mają być mnożące się projekty cięć wydatków. Szczególnie w obszarach uznanych za "niesłusznie dofinansowywane". Członkowie rządu prześcigają się w pomysłach, prezentując sposoby zapełnienia państwowego skarbca. Zwykły obywatel, orientujący się nieco w tej rządowo-finansowej ekwilibrystyce, dziwi się, dlaczego kasjerom nie przychodzą do głowy pomysły najprostsze z możliwych - wykorzystywania instrumentów będących w zasięgu ręki.
Obowiązująca od stycznia 1995 roku ustawa o zamówieniach publicznych miała być jednym z takich instrumentów, który miał gwarantować racjonalizację wydatków państwa finansowanych z pieniędzy podatnika. Jednocześnie zaś w ustawie zawarto przepisy, które z punktu widzenia gospodarki wolnorynkowej są kuriozalne. Jeden z artykułów wprowadził możliwość stosowania preferencji krajowych. Oznacza to, że można było zlecać dostawy, usługi lub roboty budowlane wykonawcom i dostawcom o 20% droższym, pod warunkiem spełnienia określonych wymogów. Upraszczając - w przypadku zawartości ponad 50% surowców i produktów krajowych, lub gdy wykonawca/usługodawca był przedsiębiorcą krajowym.

U podłoża nakazu stosowania preferencji krajowych leżała kwestia ochrony firm krajowych przed konkurencyjnym kapitałem zagranicznym. Idea skądinąd słuszna i warta zdecydowanego popierania, gdyby nie kilka niuansów. Otóż tak generalnie stosowany nakaz preferowania wszystkiego, co krajowe, daje dość niejednoznaczne efekty. Opiera się bowiem na automatycznym przepłacaniu za towar lub usługę.
Te zwiększone wydatki wcale nie służą wyrównywaniu szans rodzimych firm z konkurencją zagraniczną. Najczęściej finansują zwykły bałagan, niegospodarność. Przy takim systemie preferencji wiele firm krajowych, które swoje wysokie koszty generują z powodu własnej nieudolności, pokrywa je z kieszeni podatnika. Podatnik, żyjąc od 14 lat w systemie gospodarki rynkowej, mając prawo wyboru dostawcy lub wykonawcy na zasadzie rachunku ekonomicznego, w przypadku zamówień publicznych wyboru żadnego nie ma. Dopłaca do każdego zamówienia kilka lub kilkanaście procent.

W Unii Europejskiej stosowanie preferencji, tak rozumianych jak u nas, jest zakazane. Po 1 maja 2004 roku znikną i z naszych przepisów. Skutki nietrudno sobie wyobrazić. Leniwy i niedowidzący rodzimy biznesmen z dnia na dzień zamknie swoją drogą manufakturę, zniknie źródło przychodów z podatków, znikną miejsca pracy, za to wydłużą się kolejki do państwowego garnuszka.
Były już próby sygnalizowania problemu, wskazywano rozwiązania rzeczywiście wspierające rodzime firmy, ale na zasadzie racjonalnych działań. Na przykład powiązanie z inwestowaniem w rozwój technologii, tworzenie miejsc pracy. Chodziło o to, by zrezygnować z zasady "wspieramy, bo to polskie", natomiast wspierać konkretne firmy w zamian za konkretne działania. Niestety - kontrola ilości i jakości udziału krajowych surowców lub produktów jest w praktyce niewykonalna. Jak wiadomo - Polak potrafi. Co jeden zechce skontrolować, to drugi potrafi odpowiednio ubrać. Czasem w pokaźnych rozmiarów kopertę.

Trwająca od miesięcy przepychanka wokół ustawy o biopaliwach jawić się tu może jako swoista bio-schizofrenia. Otóż jednym z powodów prezydenckiej odmowy podpisania tego aktu był przepis, który dyskryminował ewentualnych dostawców surowca zagranicznego. Innymi słowy prezydent zaprotestował przeciwko preferencjom krajowym. Wynika stąd, że - zgodnie z logiką naszych sfer polityczno-rządowych - zamówienia publiczne mają chronić gospodarkę polską i to jest słuszne, natomiast ustawa o biopaliwach nie może chronić tej samej gospodarki na takich samych zasadach, i to też jest słuszne.
Dlaczego więc wszyscy milczą, choć są świadomi wyrzucanych w błoto pieniędzy podatnika? To skutek powszechnie stosowanej w całej administracji "filozofii przetrwania", na którą składają się różne elementy: strach, niewiedza, tumiwisizm, wazeliniarstwo, a nade wszystko święty spokój i przeżycie urzędniczego dnia od podpisania listy o 8.00 do zamknięcia drzwi o 16.00. Wszystko inne nie ma znaczenia, poza nieśmiertelnym "nie podpaść".

 

 
Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone