Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



KLĄTWA DEPPA

Plastuch



 


Nie ma to jak dobry film marynistyczny. "Piraci z Karaibów: Klątwa czarnej perły" pełną gębą się na taki zanosił. Obsada dobrana zgodnie z regułami filmu obliczonego na milionowe zyski. Bożyszcze nastolatek, plus wschodząca gwiazda, plus słodka piękność, plus aktor z dobrym nazwiskiem - to nobilituje każdą produkcję! Jest więc Johnny Depp, jest słodki do bólu Orlando Bloom (Elf z "Władcy pierścieni"), prześliczna i łudząco podobna do Natalie Portman Keira Knightley, i zdobywca Oskara za rolę genialnego pianisty Davida Helfgotta Geoffrey Rush. Co to towarzystwo wyrabiało na planie omawianej hollywoodzkiej produkcji
Aktorzy zapewne z natury nie czują wstydu. Gdyby było inaczej, to każdy z wymienionych popełnił by seppuku. Pierwszy byłby Johnny Depp. Jego postać - kapitan Jack Sparrow - to luzak, hulaka i dowcipniś. Przynajmniej z założenia. W wykonaniu Deppa to co najwyżej drewniany kloc bez krztyny zacięcia. Nie widać żadnego zaangażowania w graną rolę, teksty są recytowane, mimika jedynie wyćwiczona. Nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że zamiast filmu oglądam reportaż z planu zdjęciowego. Brakowało jedynie w kadrze reżysera, który mówiłby do Deppa: "nie, zrób to tak...". Ostatatnio natykam się wyłącznie na takie "dzieła" z udziałem tego aktora.

O Orlando Bloomie i Keirze Knightley nie warto wspominać. Ich zadanie polegało na tym, by ładnie wyglądać, i wywiązali się z tego znakomicie. Ale na miły Bóg! Co do licha wyrabia tu Geoffrey Rush?!?! Jeśli ktokolwiek widział jego rolę w "Blasku", to zna jego możliwości. To genialny, wrażliwy aktor. W "Piratach..." laureat Oskara Geoffrey Rush szczerzy zęby, wiwija szabelką, ma pomarszczoną skórę i dziurawe zęby. Jego aktorstwo w tym filmie objawia się publiczności jedynie w krótkich chwilach, gdy nie jest on akurat chodzącym szkieletem. Boże drogi! Czego się nie robi dla kasy! Ale dlaczego nawet Geoffrey Rush...??
Ostatniego kopniaka wymierzam w scenarzystę (Ted Elliott). Co za nuda! Flaki z olejem. Żadnej postaci z jajami, żadnej intrygi z biglem, jedynie jakieś klątwy, zaczarowane wisiorki, chodzące szkielety i trochę bijatyk. Słabo, słabo...

Nie rozumiem dwóch rzeczy. Jak to możliwe, że ta głupota była jednym z największych hitów lata w amerykańskich kinach? Po drugie: dlaczego ten film jest dozwolony od 15 lat? Każdy kto skończył ten wiek jest już na to za mądry.

 

NÓŻ W SERCE

Piotr Zabłocki



Polski tytuł filmu doskonale oddaje to, co widzimy na ekranie: po wyjściu z kina nóż się w kieszeni otwiera. Nie spodziewałem się arcydzieła. Chciałem po prostu odpocząć w kinie po ciężkim dniu pracy. W "Nożowniku" grają Benicio Del Toro i Tommy Lee Jones. Pomyślałem, że gwarantuje to kawał dobrej rozrywki. Już nigdy więcej nie będę myślał przed wejściem do kina. Obiecuję.
Film jest po prostu gniotem. I to gniotem dużego kalibru. Fabuła - sztampa goni sztampę. Przykłady? Proszę bardzo:
Pytanie: Jak pokazać dramat dziecka w ogarniętym wojną Kosowie?
Odpowiedź: Dziecko podnosi z zakrwawionej podłogi pluszowego misia.
Pytanie: Dlaczego raz złapany morderca wychodzi na wolność?
Odpowiedź: Bo jego uwolnienie wymuszają tajniacy armii USA. Którzy oczywiście dają się później poćwiartować.
Pytanie: Jak pokazać, że dobry bohater jest naprawdę "dobry"?
Odpowiedź: Tommy Lee Jones pomaga wilkom w białych śniegach Kolumbii Brytyjskiej.
I tak przez dwie godziny.

Koszmar trwa aż do sceny finałowej. "Dobry" bohater jest ranny w brzuch (kilkakrotnie), twarz (za uchem i w okolicy oka), dłoń, a na koniec "zły" przebija mu nożem rękę na wylot. Czy starszy pan grany przez Tommy'ego Lee Jonesa jest w stanie poradzić sobie z młodym, sprawnym i świetnie wyszkolonym "złym"? Tak, tak, oczywiście! Rzutem na taśmę wbija mu nóż w serce! Bez komentarza. Odradzam "Nożownika" z całego serca. Nie trzyma w napięciu, a sensu nie ma za grosz.
Aha, reżyserem filmu jest William Friedkin (zdobywca Oskara za "Francuskiego Łącznika" - cóż za upadek). Niniejszym ogłaszam, że pan Friedkin jest mi winien 70 złotych: za bilety dla mnie i mojej dziewczyny, dwie cole, hot-dogi oraz taksówkę. W sprawie ustalenia wysokości zadośćuczynienia za szkody moralne, które poniosłem oglądając "Nożownika", z panem Friedkinem skontaktuje się mój prawnik.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone