Praga jest miastem z duszą. Można o tym przeczytać w każdym
przewodniku, w każdej informacji turystycznej. Jeśli ktoś
widział zachodzące słońce oświetlające Hradczany, jeśli kogoś
budził dźwięk dzwonów ze Staromestskich namesti (miałem to
szczęście!), to może to potwierdzić.
Ale jest też Praga, która słynie z czegoś zupełnie innego.
Za tym miastem ciągnie się sława najlepszego miejsca na ziemi
na hulaszczą zabawę przy kuflu piwa. Próbowałem znaleźć potwierdzenie
tej sławy w czasie mojego kilkudniowego wrześniowego pobytu.
Zacznę od tego, że Czesi są bodaj rekordzistami świata w
liczbie piw wypitych rocznie przez statystycznego obywatela.
Jeśli wierzyć liczbom, to każdy mieszkaniec tego kraju wypija
co najmniej jeden kufel dziennie. Czesi są przy tym wyjątkowymi
nacjonalistami. Akceptują wyłącznie własne marki. Spożycie
importowanego piwa sięga jedynie 0,5 procent ogółu. Wśród
najczęściej rzucających się w oczy marek jest oczywiście Pilsner
Urquell. Jest absolutnie na każdym kroku, w każdej knajpie,
w każdym barze. Inną słynną marką jest rzecz jasna Budweiser.
Ale nawet to piwo plasuje się daleko w cieniu typowo praskiego
piwa, jakim jest Staropramen. Pilsner Urquell i Staropramen
to dwie marki, które na ulicy pojawiają się znacznie częściej,
niż na przykład Coca-Cola. Są dosłownie na każdym kroku. Oba
te piwa dotarły oczywiście do Polski. Znam jednak osoby, które
twierdzą, że Pilsner Urquell produkowany w Czechach ma niewiele
wspólnego z tym, który produkuje Kompania Piwowarska z Poznania.
Na szczęście Staropramen jest importowany z Czech, więc takie
spekulacje nie mają już chyba w tym przypadku żadnego sensu.
Wśród piw jakie warto spróbować trzeba jeszcze wymienić Gambrinusa
i Kruszowice. Oba są bardzo charakterystyczne dla Czech. Osobiście
polecałbym bardziej Gambrinusa, ale to właśnie piwo Kruszowice
z kralowskiego browaru zaczęło się pojawiać w naszych supermarketach.
Piwo to jedno, ale skoro jest się w Pradze, to do wychylenia
paru kufelków trzeba znaleźć odpowiednie miejsce. Jest z tym
pewien problem. Każdy przewodnik poleca kilka knajpek. Dałem
się na to nabrać. Wybrałem się mianowicie do pubu o nazwie
"U Fleku". W tym miejscu piwo warzy się od 500 lat!
Wszystko pięknie, ale na miejscu okazało się, że to kompletna
cepeliada zrobiona z myślą o zachodnich turystach. Przed wejściem
do knajpy od czasu do czasu pojawiają się autobusy, z których
wysypują się dzikie hordy szczekających po niemiecku, hałaśliwych
emerytów. Brrr... Jedno trzeba oddać, ciemne piwo było naprawdę
znakomite.
Czesi, z którymi rozmawiałem, twierdzili, że prażanie jeśli
chcą się napić piwa to szerokim łukiem omijają stare miasto
i idą do knajpek położonych w bocznej dzielnicy Żiżkow. Obchód
po knajpkach popularnie określany jest tu jako Tour de Żiżkow.
Postanowiłem więc sobie zrobić taki "tour" i wybrałem
się do tej dzielnicy. I tu znowu rozczarowanie. Żiżkow przypominał
Pragę, ale tę warszawską. Knajp było mnóstwo, ale ich abnegacki
klimat skłonił mnie do szybkiej ewakuacji. Wolałem nie narażać
się na to, co mogę mieć w swoim rodzinnym mieście.
Wreszcie nieco już sfrustrowany brakiem "prawdziwej"
czeskiej knajpy trafiłem do Zlateho Tygra. To było TO! Knajpa
położona jest w samym centrum Starego Miasta, po drodze ze
Staromestskiech Namesti do Mostu Karola. Ma kształt korytarza.
Pod ścianami są ławki - żadnych krzeseł! - do połowy ścian
ciemna drewniana boazeria, a wszystko pod łukowym sklepieniem.
W tej knajpie pisał Bohumil Hrabal, na ścianie wisi też fotografia
Vaclava Havla z Billem Clintonem siedzących w "U Zlateho
Tigra". Nie ma upacykowanych długonogich kelnerek. Piwo
(i tylko piwo, bo niczego innego tam nie ma!) podają starsi,
brzuchaci i prawdę mówiąc nie do końca sympatyczni panowie.
Co za klimat! Siedziałem naprzeciwko Czecha, który przed sobą
miał kartkę z ośmioma (liczyłem) kreskami. Gdy skończył pić
piwo natychmiast podszedł barman, podał pełny kufel i zrobił
kolejną kreskę. Byłem rozwalony z zachwytu.
Przy wyborze knajpy w Pradze należy się kierować jedną zasadą.
Trzeba omijać Staromestske namesti. Piwo jest tu drogie (ok.
60 koron), klimat żaden, częściej niż czeski można tu usłyszeć
niemiecki, angielski albo japoński język. Wystarczy jednak
wejść w jakaś boczną uliczkę, by znaleźć się w bajkowej scenerii
starej Pragi i wypić wspaniałe piwo za 25 koron (niecałe 4
złote). Zdarzają się miejsca, gdzie podawany jest Gambrinus
za 15 koron!
Praskie puby mają jedną zaskakującą cechę. Są zamykane już
o 23.00. Choćby nie wiem co się działo, o tej godzinie krzesła
lądują już na stolikach, a goście muszą się kierować do wyjścia.
Taka jest zasada, choć z pewnością można znaleźć od tej reguły
wyjątki.
Na koniec jeszcze ciekawostka. Czesi piją piwo trochę inaczej.
Największą zbrodnią jest piwo bez piany. Nie ma takiej możliwości,
by piwo nie miało piany. Jeśli nie ma, to znaczy, że jest
złe. Gdyby jakiś Czech zobaczył barmana lejącego piwo po ściance
kufla, to by się chyba złapał za głowę. Im dłużej piana utrzymuje
się na kuflu, tym lepiej!
|