Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



TRZEBA ZABIĆ TĘ PRZYJAŹŃ

Sylwester Poniewski




Miałem kiedyś przyjaciela. Poznaliśmy się na studiach. Początkowo prawie nie zwracaliśmy na siebie uwagi. Do dnia, kiedy nasz pokój w akademiku zapełnił się ludźmi nocującymi "na waleta". Nagle okazało się, że wolne miejsce jest tylko na podłodze. Było twardo, więc żeby umilić sobie ten brak wygody, zaczęliśmy pogawędkę. Skończyliśmy ją o świcie. Z nikim dotąd nie rozmawiało mi się tak dobrze. Po raz pierwszy poczułem intelektualną przyjemność z wymiany zdań i poglądów.
Mijały miesiące i lata. Nasza przyjaźń krzepła. Zaczęliśmy nawet zwracać się do siebie per "bracie". Mój przyjaciel nie był człowiekiem bez wad. Niektóre z nich drażniły mnie, inne tylko śmieszyły. Ale żadna nie była w stanie zrazić mnie do niego (myślę, że działało to też w drugą stronę). Mimo że zamęczał mnie tematami politycznymi (polityki nie cierpię i trzymam się od niej z dala), albo molestował nieustannymi prośbami o dobre rady (wiedząc, że nie lubię dawać dobrych rad).

Krach przyszedł pewnej zimy, kiedy przyjaciel przeżył romans. To była jego pierwsza kochanka, choć miał już trzydzieści lat. Było to więc silne przeżycie nie tylko erotyczne, ale i emocjonalne. Jego konsekwencje były łatwe do przewidzenia. Zakochał się, zresztą z wzajemnością. Od tego czasu zaczął się powoli zmieniać. Nie był już taki tolerancyjny, jak kiedyś. Stał się bardziej wrażliwy na swoim punkcie. Właściwie nawet to rozumiem: dbał o swój wizerunek, bo chciał się podobać swojej kobiecie. Niestety, czasem przesadzał.
Mieszkałem wtedy w Krakowie. Sytuacja była niewesoła - waliło się moje życie osobiste. Aby je ratować, musiałem przeprowadzić się do innego miasta. Nie miałem samochodu (nie mam do dziś), a rzeczy całš kupę. Byłem rozbity, emocjonalnie zmięty i nadpalony. Potrzebowałem pomocy. Bardziej nawet praktycznej niż duchowej. Przyjaciel miał samochód, był zresztą doskonałym kierowcą. I jedyną osobą, która mogła mi pomóc. Odmówił... Przewożenie moich rzeczy przez pół Polski zajęło mi w sumie dwa lata.

Kiedyś zapytałem go, czy katolicka wiara nie przeszkadza mu w kupowaniu pirackich płyt, czyli inwestowaniu w zorganizowaną przestępczość. Obruszył się. Ripostował mocnymi ciosami, wypominał mi jakieś dawno zapomniane sprawki, dopiekł całkiem tęgo. Wymieniliśmy kilka ostrych listów. Widząc, że zmierzamy donikąd, chwyciłem w końcu za telefon. Rozmawialiśmy długo, udało mi się wtedy uratować naszą przyjaźń. Niestety - na krótko.
Jesienią zeszłego roku wrócił z urlopu na Haiti. Zapytałem go przekornie, czy chadza teraz ścieżkami wydeptanymi przez snobów. Oczekiwałem czegoś w rodzaju parsknięcia śmiechem, w najgorszym przypadku wzruszenia ramion. Okazało się, że wywołałem burzę w szklance wody. Przyjaciel poczuł się dotknięty, podejrzewał, że zadzroszczę mu dalekiej podróży. W odpowiedzi na niewinną kulę śnieżną, wytoczył najcięższe działa. Porównywał mnie ze wspólnymi znajomymi, zarzucał arogancję, walił na oślep. Nie zostawił na mnie suchej nitki. Nie przestawał i wtedy, kiedy proponowałem zawieszenie broni. Nie było go stać na gest pojednania.

Nieszczęsny, w swoim zacietrzewieniu nie spostrzegł nawet, że dawno przestałem nazywać go bratem. Nie miałem już złudzeń. Zawiódł mnie trzykrotnie. Popełniłem błąd, obdarzając go przyjaźnią. Zrozumiałem, że to facet z kompleksem małego człowieczka z głębokiej prowincji, który bardzo chciałby rozwinąć skrzydła i poszybować gdzieś wysoko. Sęk w tym, że u jego ramion nie ma skrzydeł. Za to pod brodą rośnie mu indycze podgardle. Siedzę teraz i przeżuwam swoją klęskę. Chcecie morału? Pilnujcie uczuć. Nie warto trwonić je na darmo. I dobrze dobierajcie sobie przyjaciół. Łatwo jest się sparzyć. Za to rany goją się długo.

 

 
Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone