Książka Lance'a Armstronga jest tylko dla tych, którzy pewnego
dnia, widząc swoj stary samochód, bezimienne twarze kolegów
lub koleżanek z pracy, zaczynają ze świadomą dekadencją buntować
się wobec nieuchronności zdarzeń. Człowiek, który wychodzi
z choroby nowotworowej, by pięciokrotnie wygrać "Wielką
Pętlę", tzn. Tour de France, nie może być "antycznym
człowiekiem", który potrafi tylko chwalić samego siebie.
Armstrong zapowiadał się jako świetny kolarz. W 1993 roku
został mistrzem świata, pokonując ówczesnego "boga"
szos Miguela Induraina. Wszystko wyglądało znakomicie, poza
faktem, iż pewnego dnia okazało sie, że Lance jest chory na
raka. Musiało dojść do całkowitego przewartościowania wszystkich
życiowych wymiarów, aby mógł narodzić się nowy Lance Armstrong.
Książka Armstronga jest swoistym literackim konfesjonałem.
Konfesjonałem, który nie potrzebuje strukturalnego kościoła.
Słowa pełne prawdy w ustach człowieka stojącego na krawędzi
życia i śmierci są na ogół pozbawione patosu oraz zafałszowań.
Armstrong musiał dorosnąć do człowieczeństwa, które teraz
reprezentuje, człowieczeństwa w pełni spójnego, pozbawionego
duchowej trucizny, którą jest resentyment. Ten resentyment
na ogół jest wykładnią głęboko zafałszowanej religii.
Religia w życiu Armstronga to bardzo ciekawy przykład narodzin
Boga w przestrzeni lojalności wobec dobra otrzymanego od bliźnich.
Jednym z fundamentalnych problemów obecnego świata jest tzw.
"kryzys miłości bliźniego". Książka, którą Armstrong
opatrzył tytułem " Mój powrót do życia", stawia
znak równości pomiędzy ludźmi, którzy potrzebują dobra, miłości,
ciepła i ludźmi, którzy są zbyt mądrzy, uczciwi i wielkoduszni,
by zamknąć się w skorupie irracjonalnego egoizmu i głupoty.
To bardzo ciekawe wydawnictwo. Głównie dla ludzi rozczarowanych,
którzy szukają znaków na ludzkiej mapie życia opartego nie
o sztywne reguły, lecz o spontaniczną metanoję. Nie powinni
jej czytać zakłamani "głupcy", ponieważ nic z niej
nie zrozumieją, a na dodatek stwierdzą, że jazda rowerem,
to nie to samo, co pożyczony motocykl. Motocykl często oznacza
psychoanalityczne bezmózgowie, w którym nie ma miejsca na
poznanie siebie.
P.S.
Ostatnie zdania nie dotyczą tzw. "harleyowców",
których walory intelektualne są powszechnie znane, także wyżej
podpisanemu.
|