Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SZUKAM HAKA

Leszek Biauhy




Uwaga, sensacja! Tego nie wykrył nawet Bogusław Wołoszański. Józef Stalin dybał na życie Johna Wayne'a! Radziecki przywódca tak nienawidził jawnego antykomunizmu Johna Wayne'a, że rozkazał go zabić. Taką rewelację można przeczytać w wydanej niedawno kolejnej biografii amerykańskiej gwiazdy westernu. W książce "John Wayne - The man behind the myth" brytyjski aktor i pisarz Michael Munn opisuje kilka prób zamachów na życie Wayne'a z przełomu lat 40-tych i 50-tych.
Po raz pierwszy dwaj radzieccy agenci, udający agentów FBI, próbowali zabić aktora w jego biurze w hollywoodzkim studiu filmowym Warner Bros. Spisek jednak wykryto i niedoszłych morderców ujęto - pisze autor książki, powołując się na kilka źródeł, w tym reżysera Orsona Wellesa.

Z planów zlikwidowania aktora zrezygnowano po śmierci Stalina w 1953 roku. Jego następca, Nikita Chruszczow, był fanem Johna Wayne'a. "Taką decyzję Stalin podjął w swoich ostatnich pięciu szalonych latach. Kiedy umarł, anulowałem rozkaz" - te słowa Chruszczow skierował do Wayne'a w czasie prywatnego spotkania w 1958 roku. Wcale nie oznaczało to jednak, że skończyły się kłopoty Wayne'a. Pojawili się inni prześladowcy.
Wojnę przeciwko aktorowi kontynuowali komuniści amerykańscy, za to, że popierał politykę zajadłego antykomunisty, senatora Josepha McCarthy'ego. Kolejna próba zabójstwa miała miejsce na planie filmu "Hondo" w Meksyku - czytamy w książce. Wayne przeżył też atak snajpera, w czasie gdy odwiedzał amerykańskich żołnierzy w Wietnamie w 1966 roku.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Po części dlatego, że mamy sezon ogórkowy, i niczego sensowniejszego się nie dokopałem. Ale dopadła mnie też pewna refleksja. Przydałby się jakiś hak na paru polskich aktorów. Tych, co to nie przepuszczą żadnej okazji, żeby się pokazać. Nawet jeśli miałaby to być reklama telefonów komórkowych, żerująca na nieśmiertelnej "Seksmisji" Machulskiego. Gdyby tak jednemu z drugim jakiś agent wrażego wywiadu (w najgoszym razie może być zwykły zbir) spróbował sprzedać cegłę, kosę albo bilet na Madagaskar, może by się opamiętali i zniknęli z ekranów kin i telewizorów. Przynajmniej na dwa lata.
Mam jeszcze lepszy pomysł. Trzeba na nich nasłać przedstawicieli branży filmowej z Indii. Tam przemysł filmowy jest bardzo rozwinięty, kręci się kilkaset filmów rocznie. Nasi żądni popularności aktorzy (i niektóre aktorki też) mogliby grać w nich do woli. Jak dla mnie, mogą występować w każdym indyjskim filmie. I tak żaden z nich nie trafi do polskiej dystrybucji. I o to chodzi.

 

 
Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone