Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



LISBON STORY - część pierwsza

Olaf Ważyński



 


Kiedy razem z Agnieszką wysiadaliśmy z pociągu na dworcu Santa Apolónia, Lizbona dopiero budziła się do życia. Był świt, rześki i obiecujący. Po zasięgnięciu języka i kupieniu czterodniowych biletów na komunikację miejską wsiedliśmy do autobusu, by z przesiadką dotrzeć do campingu. Po załatwieniu niezbędnych formalności rozbiliśmy namiot, a potem pędem wróciliśmy do centrum miasta. Tak zaczęła się nasza znajomość ze stolicą Portugalii.
Mógłbym napisać, że Lizbona to jedno z najpiękniejszych miast Europy; że atmosfera jest tu przyjazna i spokojna; że przyjezdny z każdej części kontynentu wnet poczuje się tu jak u siebie. Mógłbym opisywać wąskie uliczki, wspaniałe zabytki i lekką bryzę znad Atlantyku. Ale choćbym nie wiem jakich słów użył, nie oddam nawet ćwierci ducha tego miasta. Dlatego nie będę się wysilał na tekst w rodzaju "stolica Portugalii w trzy dni". Po prostu uruchomię pamięć, a ta podsunie mi obrazy, dźwięki i zapachy Lizbony - takiej, jaka mnie oczarowała.

Perła dziadka

Jak mogłaby wyglądać Lizbona, gdyby nie fatalne trzęsienie ziemi w 1755 roku, które zniszczyło lwią część położonej nad rzeką starej dzielnicy? Tak jak Alfama, która rozłożyła się na skalnym stoku, opadającym w stronę Tagu. Kiedyś była to dzielnica muzułmanów, potem rybaków. Dziś jest oazą spokoju i symbolem niezmienności rytuałów życia codziennego. Ale ma też swój urok. Spróbujcie zapuścić się w labirynt wąskich uliczek, zaułków i łączników. Nie sposób się w nim nie zgubić - i o to chodzi! A jak się już z niego wyplączecie, to najlepiej na pchlim targu. Niewiele jest przyjemniejszych czynności od kupowania pamiątek z dalekich podróży - jeśli nie lubicie taśmowo produkowanych "tysiąca i jednego drobiazgów", kupujcie tylko w takich miejscach. Pewnie, zdarzają się i naciągacze, którzy będą usiłowali wam wcisnąć jakieś podróbki antyków, albo "autentyczną" perłę, którą w pamiętnym 1905 roku wyłowił dziadek Jorge. Ale czasem warto dać się oszukać, bo samo targowanie się jest niezapomnianym wrażeniem.
Jeden, dwa rzuty beretem od targowiska stoi na wzgórzu zamek świętego Jerzego. Dziś zostały z niego właściwie same mury, w dodatku czyszczono je chyba Cifem, bo wyglądają cokolwiek nienaturalnie. Mimo to daliśmy się z Agą skusić i pospacerowaliśmy po murach. Widoczek niezgorszy, zwłaszcza z zamkowych wież. Pół miasta w zasięgu wzroku. Ech, mieć tak podręczną paralotnię - to by sobie człowiek polatał...

Wąsko i stromo

Latanie lataniem, ale po Lizbonie warto się przejechać. I to bynajmniej nie samochodem. Polecam za to miejską komunikację. Tak eleganckich, czystych, klimatyzowanych, wyciszonych i szybkich kolejek elektrycznych w Polsce nie uświadczysz. Klimatyzacja jest też w każdym autobusie. W tramwajach już nie, ale te chyba z założenia mają pootwierane drzwi i okna. Nic dziwnego. Przejażdżka tramwajem to po prostu jedna z atrakcji turystycznych Lizbony. Mało jest chyba miast o tak stromych ulicach, na których w dodatku położono szyny. Są miejsca, głównie ostre zakręty i skrzyżowania, gdzie tramwaj musi czekać, aż wyminie go jadący z naprzeciwka autobus.
Nam najbardziej spodobała się kolejka linowa Elevador da Glória, pomiędzy Praça dos Restauradores a tzw. Górnym Miastem. Wagonik pnie się w górę w niezbyt oszałamiającym tempie, ale i nachylenie ulicy jest niczego sobie. W połowie wzniesienia następuje mijanka - obok przejeżdża drugi wagonik, który sunie w dół. To między innymi tą kolejką jeździli bohaterowie lizbońskiego filmu Wima Wendersa. Oczywiście w drugą stronę też zjechaliśmy wagonikiem. Takiej przyjemności nikt by sobie nie odmówił.

ciąg dalszy w następnym numerze

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone