Czy wyobrażacie sobie film, którego akcja toczy się na powierzchni
metr na metr? Takim właśnie filmem jest "Telefon".
Gdybym wiedział o tym wcześniej, poważnie bym się zastanawiał
nad wizytą w kinie. Doszły do mnie jedynie słuchy o tym, że
był to jeden z większych hitów kinowych w Stanach - i połknąłem
haczyk.
Cały film - mniej więcej 90 % - jest zapisem rozmowy telefonicznej.
Na ekranie niemal bez przerwy oglądamy faceta, który gaworzy
z kimś, kogo wprawdzie nie widzimy, ale doskonale słyszymy.
To bardzo ryzykowny pomysł - odbiera filmowi to, co z reguły
decyduje o sukcesie, czyli możliwość oszołomienia obrazem.
Nie ma efektów specjalnych, nie ma eksplozji, nie ma pościgów,
nie ma nawet krajobrazów albo chociaż pięknych dziewczyn.
A jednak ogląda się to całkiem przyjemnie.
Główną postacią jest specjalista od PR, krętacz, mitoman,
gość z podróbką Rolexa na dłoni. Facet zupełnie przez przypadek
zaczyna niewinną na początku pogawędkę, po chwili okazuje
się, że jego rozmówca ma wycelowany w niego karabin snajperski.
No i zaczyna się dziać. To rzeczywiście chwyta. Atmosfera
zagęszcza się z minuty na minutę.
Oczywiście, jak wspomniałem, pomysł narzuca ograniczenia.
Dlatego często ekran jest dzielony na kilka części i poza
budką telefoniczną widzimy wtedy to, co się dzieje wokół niej.
Twórcy filmu nie uniknęli błędów. Na przykład trup obok budki
leży sobie parę minut, potem policjanci go zabierają, uważając,
by nie postrzelił ich bandzior. Pół godziny później, ni z
tego ni z owego, w miejscu gdzie leżały zwłoki jest ich zrobiony
kredą obrys. A przecież nikt nie mógł go narysować. Nie wiem
jak to się dzieje, ale ostatnio dostrzegam takie logiczne
sprzeczności w każdym filmie. Drugi minus to znużenie. W którymś
momencie wszystko leciutko "siada". Na szczęście
film jest krótki i prawdę mówiąc kończy się dokładnie w tym
momencie, w którym powinien.
Na koniec obsada: wschodząca gwiazda Hollywood - Irlandczyk
Colin Farrell spisał się na medal. Do tego Forest Whitaker,
który ma status nie tyle gwiazdki, co raczej artysty przez
duże "A". Z tego duetu rzeczywiście wyszło coś ciekawego.
|