"Adaptacja" to klasyczny przykład filmu,
który zaczyna się bardzo obiecująco, a kończy conajmniej rozczarowująco.
Właściwie można go podzielić na dwie części. Na początku oglądamy
film o pasji. O tym, że czasem warto poświęcić wiele, by odnaleźć
coś wartościowego. Nawet jeśli nikt inny nie zobaczy w tym
nic szczególnego. Dla Johna Laroche, miłośnika kwiatów, będzie
to rzadka odmiana orchidei. Dla Suzan Orlean, dziennikarki
z New Yorkera, będzie to sam John, o którym napisze książkę.
Gdzieś ponad nimi nad adaptacją tejże książki poci się (dosłownie)
scenarzysta filmowy. Charlie Kaufman ma skłonności do tycia
i łysienia. Jest wiecznym frustratem i życiowym tchórzem.
Osiągnął sukces, który go sparaliżował. Miota się w poszukiwaniu
pomysłu na dobry scenariusz, ale nie może ruszyć z miejsca.
W dodatku ma na karku brata bliźniaka, który zazdrości mu
talentu i sam chodzi na kurs scenopisarstwa.
Historie bohaterów przeplatają się. Reżyser "Adaptacji",
Spike Jonze, zastosował tu podobny chwyt, co Stephen Daldry
w "Godzinach". Oto John brnie przez bagna w poszukiwaniu
orchidei. Za chwilę widzimy Suzan, która pisze o tym reportaż,
a potem Charliego, który czyta jej książkę. Ale to jeszcze
nic. Teraz będzie najlepsze. Scenarzysta Charlie Kaufman to
postać autentyczna. W dodatku autor scenariusza do "Adaptacji"!
To jest film o procesie twórczym, w którym autorzy pokazują
sami siebie. Niezła pętla, co? Charlie Kaufman był też autorem
scenariusza do filmu "Być jak John Malkovich". Oglądamy
więc sceny z planu, ekipę, aktorów, w tym samego Malkovicha.
Film w filmie. Nazywam to kinem totalnym i bardzo mi się to
podoba.
Terminy naglą, producenci cisną, a zamówionego scenariusza
ciągle nie ma. W filmie Charlie prosi więc o pomoc brata,
Donalda (w rzeczywistości jest jedynakiem). I tu - można powiedzieć
- kończy się pierwsza część "Adaptacji". Właśnie
w tym miejscu przebiega granica między Kinem a kinem. Od tej
chwili oglądamy zupełnie inny film. Narkotyki, strzały, trupy
- po co? Czy Kaufmanowie nie mieli pomysłu na zakończenie?
Musieli wszystko popsuć? Może bali się, że inaczej nie przyciągną
widzów? Wolę myśleć, że to celowy zabieg artystyczny. W końcu
Donald przekonuje Charliego, że w filmie musi być jakieś napięcie,
akcja. No i zgodnie z tą receptą dostaliśmy na koniec szczyptę
akcji. Jest to uzasadnione, ale niestety, mimo wszystko popsuło
to dobre wrażenie, jakie zdążyła już na mnie zrobić "Adaptacja".
Aktorzy odwalili tu kawał dobrej roboty. Gorące oklaski należą
się Nicolasowi Cage'owi, który gra role obu braci Kauffmanów.
Zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Od dawna wiedziałem, że
jest dobrym aktorem, ale tu wypadł niesamowicie. Meryl Streep
to już dla mnie instytucja. Ona nigdy mnie nie zawiedzie.
Amerykańska Akademia Filmowa chyba podziela to zdanie, bo
za rolę Suzan dała jej nominację do Oscara. Meryl Streep w
tym roku tej statuetki nie zdobyła, ale zgarnęła za to Złoty
Glob.
Nie jestem do końca zdecydowany, czy "Adaptacja"
to film dobry, czy tylko dobrze rozpoczęty, a potem popsuty.
Być może jestem niesprawiedliwy, a drastyczna przemiana z
metafizycznej opowieści o poszukiwaniu sensu życia w thriller
była jak najbardziej przemyślana. Boję się jednak, że lud
tego nie doceni i po prostu nie zrozumie. Tym bardziej, że
"Adaptacja" jest gdzieniegdzie reklamowana jako...
komedia. A to już grube nieporozumienie.
|