Film "Dwa tygodnie na miłość" jako żywo
przypomina "Masz wiadomość". Powtarza się wątek
majętnego bufona i kopciuszka. Schemat zgrany i wyświechtany.
Można by to wybaczyć, gdyby nie to, że ten schemat bez żenady
i działań maskujących jest prezentowany od pierwszych minut.
Nikt nawet nie spróbował tego tuszować. W pierwszej scenie
główna bohaterka protestuje przeciwko wyburzeniu teatru. Tuż
po protescie dostaje do ręki czasopismo, w którym na okładce
jest odpowiedzialny za to handlarz nieruchomościami Wade.
Oczywiście jest to twarz Hugh Granta. Auuuuuuuu! Zabolało.
Od razu wiadomo, o co będzie chodziło przez resztę filmu.
Pikietująca jeszcze przed chwilą panna Lucy Kelson zatrudnia
się u tego "potwora". Ten logiczny nonsens nie jest
wytłumaczony. Reżyser i zarazem autor scenariusza Marc Lawrence
(I) najwyraźniej nie podejrzewa śladów inteligencji u swoich
widzów. 90 procent filmu to zlepek epizodzików ze wspólnych
zmagań obu postaci. Kelson radzi Wade'owi jaki ma założyć
krawat, jakie podpisać umowy, jakie wybrać łóżko. Za każdym
razem trzeba się śmiać. Sztampa.
Pauzy w filmie robione po "kultowych tekstach"
z myślą o "odczekaniu" reakcji widzów, bezlitosnie
obnażają sknoconą robotę. Zamiast wybuchu smiechu jest cisza.
W innych miejscach reżyser ucieka się do środków poniżej pasa.
Oto przykład. Szeroka panorama Nowego Jorku - widać puste
miejsce po Twin Towers. Następne ujęcie - para bohaterów leci
nad Manhattanem i mówi: "jakie piękne miasto". W
tle romantyczna muzyczka. Zemdliło mnie...
Sandra Bullock, która jest producentem filmu, zarezerwowała
dla siebie rolę "dziewczyny z sąsiedztwa" z dyplomem
Harvardu w kieszeni. Niechcący zamienia się w żałosną karykaturę
Bridget Jones. Kilka scen jest wręcz cytatem z tego pierwowzoru.
Hugh Grant swoim wizerunkiem wiecznego chłopca i lowelasa
zmęczył już chyba najbardziej zagorzałe fanki. Tego dania
nie da się zjeść po raz piąty.
"Dwa tygodnie na miłosć" to film bezwstydnie wtórny.
Eksploatuje stereotypy w fabule, postaciach, gagach, wykraczając
daleko poza granice przyzwoitości.
Honoraria Sandry Bullock za role to około 10 milionów dolarów.
Za kwotę dwukrotnie mniejszą nakręcono podobne w konwencji
"Moje wielkie greckie wesele" - jeden z największych
amerykańskich przebojów ubiegłego roku. Najnowszemu filmowi
Bullock nie uda się nawet dorównać sukcesowi tego filmu. Mnie
to nie dziwi, i radzę, byście mi uwierzyli.
|