Ciężko już wymyślić w muzyce coś nowego. Ryzyko, że popełni
się plagiat, albo powieli czyjś pomysł, wisi nad każdym artystą.
A jednak czasem udaje się znaleźć jakąś nową wartość. Z reguły
trzeba jej szukać z dala od tzw. centrów showbusinessu. Na
przykład... w Islandii. Zdaję sobie sprawę, że nie odkryję
tu Ameryki, ale na pewno niewielu z was słyszało o zespole
Sigur Rós. Tymczasem istnieje on już 9 lat. Nazwa grupy wzięła
się od imienia małej siostry wokalisty. Ale Sigur Rós znaczy
też "róża zwycięstwa". Lubię zwycięzców. Róże też
lubię.
Jeśli dźwięki mogą oddać obraz, to w muzyce Sigur Rós słychać
piękno islandzkiego krajobrazu. Wiem, że trudno to wytłumaczyć
słowami. Ale posłuchajcie sami, a przekonacie się, że mam
rację. Islandia musi być bardzo smutnym krajem. Albo budzącym
ogromną nostalgię. Takie wrażenie robią utwory Sigur Rós.
Ich niecodzienne brzmienie ma jednak prostsze wytłumaczenie.
Jeden z gitarzystów używa... smyczka do wiolonczeli! W połączeniu
z jego rozmarzonym falsetem daje to niesamowity efekt.
Sigur Rós nagrał cztery albumy. Pierwszy, "Von" (co
znaczy "nadzieja"), to próba zaistnienia - zresztą
bardzo udana. Druga płyta zawiera remiksy z "Von".
Trzeci album, "Ágatis byrjun" ("dobry
początek"), jest pełen ambientowych akcentów i przesiąknięty
specyficznym klimatem. Przez fanów został uznany za arcydzieło.
Jak w takim razie określić ostatnią, czwartą płytę? Brakuje słów. Oczywiście
z zachwytu. Na tym albumie w ogóle nie ma słów. Ani na okładce,
ani w piosenkach. Ani nawet w tytule. Tytuł jest zapisany
znakiem graficznym "( )", zresztą spójrzcie na okładkę.
Naturalnie wokalista coś śpiewa. Ale nie jest to żaden ze
znanych na świecie języków. Ten język zespół stworzył sam.
Nazwał go "hopelandic". W zamierzeniu muzyków słuchacz
ma sobie sam wyobrazić, o czym są piosenki. Może też sam napisać
teksty - w książeczce są bowiem puste strony. I pewnie stąd
ten nawiasy w tytule: wstawcie sobie pomiędzy nie, co tylko
chcecie. Z drugiej strony dwa półkola na okładce mogą symbolizować
dwie połowy płyty - tym bardziej, że dzieli je 30-sekundowa
przerwa, po prostu pół minuty ciszy.
"To rodzaj eksperymentu" - mówił w jednym z wywiadów
wokalista, Jónsi - "Płyta jest w pewnym sensie niedokończona.
Sam musisz ją sobie uzupełnić. Nie opowiadamy tu żadnych historii.
Ta płyta to rodzaj soundtracku do życia. Każdy słuchacz może
sam napisać do niego słowa".
Już pierwszy utwór, roboczo nazwany "Vaka", wprowadza
w niesamowitą atmosferę płyty .
Utworów jest osiem, pierwsze cztery są raczej "jasne"
i optymistyczne. W drugiej połowie płyty dźwięczy nostalgia,
muzyka jest smutna, nawet ponura. Bardzo ciekawie robi się,
kiedy brzmienie utworu nr 5 (roboczy tytuł: "Álafoss")
zaczyna przypominać dawne dokonania Pink Floyd .
Czyżby wyraźna inspiracja? Na płycie "( )" zespołowi
towarzyszy kwartet smyczkowy. Nagrania miksowano w studiu
Petera Gabriela. Chłopaki sprzedali już ponad milion egzemplarzy
na całym świecie.
Muszę tu podziekować mojemu przyjacielowi, Andrzejowi, który
pożyczył mi płytę "( )". Dzięki temu poznałem czarodziejską
muzykę Sigur Rós i sięgnąłem także po starsze nagrania zespołu.
Słucham ich prawie bez przerwy. Bo to magiczna muzyka, która
otwiera drzwi do innego świata. Po tamtej stronie jest pięknie.
Szkoda, że nie mogę tam zostać na zawsze.
|