Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



BEZŁADNA PLĄTANINA

Plastuch




Brian De Palma to jeden z najbardziej ulubionych przeze mnie filmowców. "Człowiek z blizną" i "Nietykalni" - to z kolei dwa filmy, które mogę oglądać każdego dnia niezależnie od pory. Stąd na każdy film De Palmy czekam z ogromną niecierpliwością. Najnowszy - "Femme fatale" - jest pod jednym względem szczególny. To bodaj drugi przykład w całej filmografii De Palmy gdzie jest on jednocześnie reżsyserem i autorem scenariusza. Pierwszym takim filmem był "Świadek mimo woli". Oba filmy mają wiele wspólnego - i nie chodzi tylko o sprawy towarzyskie (w "Świadku..." grała Melanie Griffith - żona odtwórcy głównej roli w "Femme fatale" - Antonio Banderasa). Oba filmy opowiadają o bardzo podobnym do siebie kręgu przemocy, wyuzdania i zepsucia. I tam i tu motorem wydarzeń jest przypadkowy świadek czegoś, czego nie powinien nigdy odkryć. Wreszcie oba filmy mają bardzo podobną atmosferę postępującego osaczania głównego bohatera. Niestety w "Femme fatale" zagubione są nieco proporcje między eksponowaniem poszczególnych postaci. Trudno powiedzieć, czy mamy śledzić knowania Laury Ash (Rebecca Romijn-Stamos), czy raczej próbę ratowania skóry przez Nicolasa Bardo (Antonio Banderas). Może wreszcie chodziło o celowo zakręconą fabułę. Można odnieść wrażenie, że zapętlona intryga jest ważniejsza od jakiegokolwiek prawdopodobieństwa postaci i okoliczności.

Akcja zawiązuje się dość powoli. Z biegiem czasu poszczególne wątki zaczynają się jednak łączyć, tworząc niezwykłą układankę. Co rusz widz zaskakiwany jest kolejnym zwrotem. Splot wątków, który zdaje się podążać ku rozwiązaniu, komplikuje się jeszcze, i jeszcze, i jeszcze bardziej. Akcja wciąga, angażuje, z podniecenia można się nieustannie wiercić w krześle... Z coraz większym zniecierpliwieniem oczekiwałem finału. Niestety ten kompletnie mnie rozczarował. To zdecydowanie najsłabszy punkt "Femme fatale". Drugą słabością filmu jest Rebecca Romijn-Stamos. Długie nogi to jednak za mało do udźwignięcia roli, z jaką przyszło jej się zmierzyć. Zabrakło dojrzałości, jakiegokolwiek pogłębienia potencjalnie intrygującej postaci.

Watro wspomnieć o ciekawych środkach zastosowanych w "Femme fatale". Na przykład w niektórych scenach ekran podzielony jest na dwie części, tak byśmy widzieli dokładnie to, co widzi bohater. Z lewej strony widzimy to na co patrzy postać A, z prawej to na co patrzy postać B. Kamera często podąża tak jak wzrok Nicolasa Bardo albo Laury Ash. Oglądamy świat takim, jakim widzą go te dwie osoby. Inną ciekawostką jest muzyka. Uparcie powraca motyw stylizowany na "Bolero" Ravela. Mam chyba zbyt ciasne horyzonty, bo nie wiem czemu miało to służyć. Ot ciekawostka i tyle.
Trudno z przekonaniem rekomendować "Femme fatale". Z jednej strony w 90% jest on kwintesencją tego, czego można się spodziewać po De Palmie. Reszta jednak ten obraz całkowicie burzy. Gdyby gość miał inny pomysł na ostatni kwadrans, to wyszedłby z tego bardzo przyzwoity film.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone