Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



WODA Z OGNIEM

Plastuch



 


Oglądając zajawki filmu "Bad Company" nie mogłem wyjść ze zdumienia, że Anthony Hopkins zdecydował się zagrać w głupkowatej komedii. Tymczasem okazało się, że "Bad Company" takową nie jest. Twórcy filmu najwyraźniej postawili sobie za cel pogodzenie wody z ogniem, czyli pozyskanie widzów wśród - powiedzmy umownie - słuchaczy rapu, w taki sposób, by jednocześnie nie zniechęcić bywalców filharmonii. Ponieważ to im się udało, pierwsi śmieją się ze starego piernika, agenta Gaylorda Oakes'a (Anthony Hopkins), a ci drudzy z drobnego cwaniczka Jake'a Pope'a (Chris Rock).

Bad Company to szpiegowski thriller (raczej nie komedia) epoki postzimnowojennej. Pojawia się więc klasyczny dla tego gatunku motyw zaginionej bomby atomowej przemyconej na terytorium Stanów Zjedoczonych. Mamy teraz na ekranach kin co najmniej dwa flmy eksploatujące ten wątek. Oryginalną cechą jest tu natomiast motyw "podmienienia" postaci. Jake Pope udaje przed rosyjską mafią swojego brata bliźniaka, który był agentem CIA. Nie trzeba dodawać, że braciszkowie poza wyglądem raczej nie byli do siebie podobni. Ta sytuacja chwilami bawi, a chwilami zwiększa dramaturgię akcji.
Trzeba przyznać, że fabuła trzyma w napięciu. To jeden z najlepszych thrillerów, jakie ostatnio widziałem. Oczywiście trzeba zaakceptować stałe elementy gatunku, czyli głupwe "fajerwerki" (kiepściutka scena pościgu samochodowego), choć i bez nich byłoby ciekawie. Ogromną zaletą "Bad Company" jest to, że film jest nakręcony w konwencji "na serio", a nie z "przymrużeniem oka". Hopkins gra człowieka z krwi i kości, a nie postać wziętą z komiksu. Nie sposób też traktować tego, o czym mówi się w filmie, w kategoriach żartu. Ładunek podłożony jest w Nowym Jorku. Miejsce akcji oczywiście zilustrowane jest wieloma zdjęciami w szerokim planie. Nie sposób uniknąć skojarzeń z faktami (mamy wrzesień, nieprawdaż?), a wtedy jest zdecydowanie mniej do śmiechu. Może dlatego nie jest to typowa komedia? Przypuszczam (bo nigdzie nie znalazłem informacji na ten temat), że wydarzenia sprzed roku wywróciły ten film do góry nogami. Choć to uwaga nie na miejscu - stało się to z korzyścią dla filmu.

Duet aktorski Hopkins - Rock nie rzuca na kolana. Strasznie miota się postać kreowana przez Chrisa Rocka. Miewa wyskoki, które nie są "podbudowane" fabułą filmu. Raz jest chłoptasiowatym lichwiarzem, by chwilę później brać odpowiedzialność za zbawienie świata. Zupełnie nieprzekonywujące. Anthony Hopkins - wiadomo, klasa sama w sobie. Chwilami dziwiła jedynie sprawność fizyczna, z jaką ten cokolwiek brzuchaty pan uganiał się z pistoletem w dłoni za śniadymi łobuzami. Trzeba odnotować też udział szwedzkiego aktora Petera Stormare'a. Ten aktor tak głęboko zapadł mi w pamięć swoją rolą w "Big Lebowskim", że na sam widok jego facjaty zacząłem się śmiać. Tymczasem grał baaardzo groźnego ruskiego mafioza. To trochę zabawne, że artyści takiego formatu jak Stormare (11 lat był związany ze szwedzkim Królewskim Teatrem Narodowym, był dyrektorem artystycznym Teatru Globe w Tokio, jest autorem sztuk teatralnych) grają ruskich oprychów.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone