Jako dolnoślązak trzymam mocno kciuki za sukces Wrocławia
w wyścigu do EXPO 2010. Przywilej zorganizowania tej wystawy
to z jednej strony prestiż, a z drugiej - ogromna szansa na
wypromowanie się w świecie. Nie byłem nigdy na żadnym z EXPO,
ale widziałem, co pozostało po wystawie z 1998 roku - kompleks
nowoczesnych budowli, pełen atrakcji. I turystów.
Park Narodów w Lizbonie leży na przedmieściach. Z centrum
najłatwiej się tu dostać metrem albo pociągiem. W obu przypadkach
wysiada się na stacji Oriente. Śmiała betonowo-szklana konstrukcja
dworca jest atrakcją samą w sobie, choć wewnątrz przypomina
raczej ogromny bunkier. Z dworca wychodzi się wprost przed
centrum handlowe Vasco da Gama. Za nim otwierają się już tereny
po EXPO.
Portugalia to kraj gorący. Wpływ klimatu atlantyckiego wcale
nie łagodził piekielnego gorąca, jakie zwaliło się na głowę
mnie i mojej żonie. Dlatego nie traciliśmy czasu i energii
na zbędne spacery. Od razu kierowaliśmy się tam, gdzie było
ciekawie. No tak, ale w Parku Narodów ciekawie jest wszystko.
Cóż, trzeba było wybierać. Na pierwszy ogień poszło oceanarium.
Oceanaario de Lisboa jest największe w Europie, i chyba najnowocześniejsze.
A przynajmniej zaprojektowane najśmielej. Budynek przypomina
konstrukcje z filmów science-fiction. Stoi prawie pośrodku
basenu portowego, tzw. Doków Olivais. Do środka wchodzi się
po dziwnej pochylni z zakrętami. W oceanarium tym zgromadzono
25 tysięcy różnych morskich zwierząt, głównie ryb. Trasa zwiedzania
wielokrotnie powraca do centralnego basenu, który podobno
jest cztery razy większy od basenu olimpijskiego. Staliśmy
przed nim dobre dwa kwadranse i podziwialiśmy całe to bogactwo
wodnego życia. Oczywiście najbardziej spodobał się nam kolega
rekin!
Wokół centralnego zbiornika jest mnóstwo innych basenów, z
ekosystemami odpowiadającymi poszczególnym oceanom. Najbardziej
widowiskowe były foki, których nie wolno było fotografować.
No i pingwiny, które nie robiły "wstrętów". Widzieliśmy
też zupełnie wyciemnione akwaria, w których coś tam błyskało
- różne pływające stworzenia ze świecącymi wypustkami.
Uff, to była wycieczka! Po niej poszliśmy zobaczyć Jules
Verne Auditorium - olbrzymią salę koncertową. I wjechaliśmy
windą na szczyt Torre Vasco da Gama. Ludzie, ale widok! Cała
Lizbona jak na dłoni! Widać też stamtąd długi, 17-kilometrowy
most Vasco da Gamy nad wodami Tagu.
Ale najbardziej rozbawił nas spacer po Wodnych Ogrodach. Przy
takim upale, woda to coś, czego najbardziej się pożąda. Tu
można się było nią pobawić. Agnieszka dorwała się do rozmaitych
pomp, kół i zagadkowych przekładni - poruszając nimi, uwalnia
się strumienie wody, która płynie kanalikami i rurami. Bawiliśmy
się jak dzieci! Mnie urzekł też wodospad i bardzo specyficzna
fontanna - w zasadzie jest to system otworów w betonowym podłożu,
przez które leci w powietrze leciutka wodna mgiełka. Sympatycznie
odświeża!
W Parku Narodów można spędzać długie godziny, pod warunkiem,
że jest się odpornym na upał. My nie byliśmy, dlatego skusiła
nas jedna z restauracji. A po posiłku - wiadomo, nie chce
się już nigdzie łazić. No to się zmyliśmy. Na sjestę.
|