Po wyjściu z kina z filmu "Byliśmy żołnierzami"
zacząłem się zastanawiać, czy to dobrze, że filmowcy przypisują
sobie rolę sumienia ludzkości? Mimo, że od seansu minęło już
trochę czasu, odpowiedzi wciąż nie znalazłem.
Wydarzenia opisane w tym filmie zdarzyły się naprawdę. Amerykański
oddział wyrżnął w trzydniowej bitwie 1800 Wietnamczyków, tracąc
przy tym 40 żołnierzy. Twórcy filmu chyba chcąc zachować szacunek
dla zmarłych, albo może próbując nadać sens tej masakrze,
stracili potrzebny dystans i chyba też obiektywność. Takiego
stężenia beznadziejnego patosu, patriotycznej egzaltacji i
górnolotnej karykaturalnej powagi na minutę filmu jeszcze
nigdy nigdzie nie było. Nawet w radzieckich propagandówkach.
Dzielni amerykańscy nastoletni chłopcy, którzy konając na
polu bitwy mówią, że umierają za ojczyznę. Para żołnierzy
modlących się do Boga na głos w kaplicy o to by rozstrzygnął,
po czyjej stronie jest racja. No i oczywiście poszarpana i
osmalona amerykańska flaga w finale... Czy to da się znieść?
Do tego jeszcze wątki politycznie poprawne - w końcu Murzyni
mogą przysporzyć ileś tam milionów dolarów ze sprzedaży biletów.
Po prostu paranoja i koszmar.
"Byliśmy żołnierzami" to film robiony na klęczkach.
I to niestety go zarzyna. Z szacunku dla ludzi, którzy zginęli
w tej idiotycznej bitwie, trzeba było ich pokazać takimi jakimi
byli, a nie zawczasu ich kanonizować. Tak się składa, że każdy,
kto widział choćby "Pluton" wie, że wśród amerykańskich
zbawicieli wolnego świata były też zwykłe skurczybyki. Tymczasem
w filmie Randalla Wallace'a nie można znaleźć choćby zawadiaki
albo tchórza. Każdej postaci należy się tu pomnik ze spiżu.
Ludzkie charaktery lepiej oddają "Czterej pancerni i
pies".
W filmie trup ściele się gęsto - chwilami zupełnie jak w "Rambo
2" - rzędami. Kto wie, może tak właśnie było? W swojej
brutalności ten film w niektórych scenach przebija nawet "Szeregowca
Ryana". Na ekranie widziałem już niejedną jatkę, mimo
to chyba ze trzy razy poczułem się zaskoczony. Kurczę! Nie
radzę kupować popcornu.
Jedno trzeba przyznać. To pierwszy film, w którym Wietnamczycy
nie są pokazani jedynie jako mięso armatnie. Wreszcie ktoś
w Hollywood zauważył, że oni też mają rozum. Trzeba było na
to czekać wyjątkowo długo. A co w tym filmie robi Mel Gibson?
We mnie wzbudza jedynie żal. Ale za 20 milionów dolarów też
bym w tym wystąpił. Nawet za 10.
|