Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



JAK MAM TERAZ ŻYĆ?!

Agnieszka Krupak




CZĘŚĆ PIERWSZA

17 listopada w Kamloops, gdzie mieszka jego matka, odbyła się ceremonia pożegnalna zmarłego Roberta Dziekańskiego. - To nie była uroczystość związana tylko z Robertem. To sprawa wszystkich Polaków w Kanadzie, którzy się zjednoczyli przeciwko niektórym działaniom policji - mówi Grzegorz Laska, jeleniogórzanin, który mieszka w Kamloops od 24 lat.

Grzegorz był pierwszym pracodawcą Zofii Cisowski, kiedy 8 lat temu przyjechała do Kanady. Teraz stał się przyjacielem rodziny. Grzegorz boi się, że Zofia nie uzbiera wystarczającej kwoty, by opłacić koszty prywatnego śledztwa mającego wyjaśnić przyczynę śmierci syna.
- Sprawdzaliśmy w czwartek [8 listopada - przyp. red.], na konto wpłynęło 5,000 dolarów. Oczywiście jesteśmy wdzięczni darczyńcom za tak piękne gesty. A jeśli ta sprawa umrze wraz z Robertem, to przegramy wszyscy. Bo te tasery mogły być skierowane przeciwko każdemu z nas, przeciwko naszym dzieciom czy przyjaciołom. Pomagając Zofii, pomagamy samym sobie - mówi Grzegorz. Pomyślałam, że to niemożliwe, aby przez dwa tygodnie na konto Fundacji wpłynęła tak mała kwota. Tak wiele osób dzwoniło do mnie, pytając o numer konta, tak wiele serc poruszyliśmy naszymi apelami.
Zapytałam o to Władysława Lizonia, prezesa Kongresu Polonii Kanadyjskiej.
- Proszę się nie martwić, na torontońskim koncie udostępnionym pani Zofii są wpłaty jeszcze nieprzesłane do Kamloops. Znam kwotę, ale jest ona niepotwierdzona, więc nie chcę wprowadzić opinii publicznej w błąd. Natomiast jedno muszę przyznać - spodziewałem się, że będzie znacznie wyższa. KPK zamierza zwrócić się listownie do polonijnych firm w Ontario z prośbą o dotacje. Taka petycja zostanie wkrótce rozesłana. Gdyby każdy z naszej polonijnej społeczności wpłacił choć dolara, uzbieralibyśmy naprawdę sporo - dodaje Władysław Lizoń.

Uczennica, której się nie zapomina

Okazuje się, że nie tylko Polacy wyciągnęli rękę do cierpiącej kobiety. Surfując po internecie przypadkiem natrafiłam na aukcję na eBay'u, z której dochód został w całości przeznaczony na pomoc Zofii Cisowski. Udało mi się nawiązać kontakt ze sprzedawcą, którym okazał się nauczyciel angielskiego z Kamloops, Blaine Young.
- Na początku była tylko jedna aukcja, wystawiłem numizmatyczny "klejnot" - 5.000 marek polskich z 1920 r. - mówi Blaine, który zgodził się na nagrywanie naszej rozmowy telefonicznej.
- Tak naprawdę to Zofia, ten banknot i ja jesteśmy ze sobą w pewien sposób powiązani. Parę lat temu na jakiejś aukcji kupiłem parę drobiazgów. Były w pudełku, a na jego dnie znalazłem ten banknot. Przypadkiem Zofia i jej mąż byli na tej aukcji, więc pokazałem im moje trofeum. Zofia od razu chciała te marki ode mnie odkupić, ale się nie zgodziłem. Po paru latach zmieniłem zdanie, bo poznałem Zofię, zobaczyłem, jak cudowną jest osobą i postanowiłem, że zrobię jej prezent. Wkrótce potem spotkałem ją w sklepie i powiedziałem, że mam dla niej niespodziankę. Chciałem przynieść jej banknot do domu, ale w końcu tam nie dotarłem. Latem tego roku znów spotkaliśmy się na mieście, powiedziałem jej, że niespodzianka wciąż czeka, ale ona miała już w głowie tylko to, że Robert ma przyjechać. Postanowiłem dać jej marki jak już będzie Robert, najlepszy pretekst, żeby go poznać - myślałem. A potem, po śmierci Roberta, wymyśliłem aukcję w internecie. Powiedziałem o tym Gregowi Lasce, to przyjaciel rodziny, pomógł niesamowicie po tym co się stało..., a on na to, że ma trzy inne banknoty. I tak sprzedaliśmy cztery za kwotę 255 dol., a pieniądze z aukcji wpłaciliśmy na fundusz Zofia Victim's Trust. I jeszcze Greg dorzucił na aukcję trzy rzeźby. Są dziełem jego brata, Stanisława, naprawdę piękne rzeczy, sporo warte.
Blaine prowadzi w Kamloops kursy angielskiego dla imigrantów. Zofia była jedną z jego studentek.
- Każdy nauczyciel wie, że są tacy uczniowie, których się nigdy nie zapomina. A ona jest tak dobra, tak miła dla ludzi i pracowita. W dzień się uczyła, wieczorami i nocą pracowała, ale zawsze była uśmiechnięta. To taki typ ludzi, którzy zawsze ci życzą dobrego. Pamiętam, jak przerabialiśmy temat "Moja rodzina", a ona z takim podnieceniem mówiła, że ma syna, który ma na imię Robert, mieszka w Polsce i ona zrobi wszystko, by mógł do niej dojechać. Jak spotkałem ją we wrześniu to promieniała. Powiedziała wtedy - wiesz co? Robert przyjeżdża! Była tak radosna, tak szczęśliwa... Dlatego jak przeczytałem w gazecie, że mężczyzna zabity na lotnisku miał na imię Robert, był Polakiem i jechał do rodziny w Kamloops, pomyślałem od razu - o Boże, Zofia! Niesprawiedliwe jest, że takim cudownym ludziom przytrafiają się takie straszne rzeczy.
- Zrobiliśmy tę aukcję z Blaine'm - potwierdza Grzegorz. Stare banknoty sprzedaliśmy od razu. Teraz wystawiamy rzeźby, ofiarowane przez mojego brata, który mieszka w Polsce.

Nie wiemy jeszcze, kogo pozwiemy

Pomoc finasową zadeklarował też Konsulat Generalny RP w Vancouver. Nie udało mi się porozmawiać bezpośrednio z konsulem Maciejem Krychem, ale telefon odebrała jego żona, Renata.
- Mąż jest w drodze na lotnisko, odbiera dziś gości z polskiego MSZ. Sprawa śmierci Roberta Dziekańskiego i pomocy finansowej dla jego matki jest jednym z celów tej wizyty. Jako placówka dyplomatyczna konsulat podlega jurysdykcji Ministerstwa Spraw Zagranicznych, również w kwestii wydatkowania pieniędzy. Liczymy, że te obrady będą owocne i uda się wyasygnować jakaś kwotę z ministerstwa. Póki co, mąż dokonał prywatnej wpłaty na konto Fundacji - mówi Renata Krych.
- Jestem tak wdzięczna ludziom za pomoc... Dzwonią do mnie i mnie pocieszają, wpłacają pieniądze na Fundację - mówi Zofia Cisowski. Ja sama nie mogę ich wyjąć, zajmuje się tym Jerzy Bałtakis. Jerzy pomaga mi ogarnąć to wszystko, bo ja nie daję rady. Ale dostałam dużo listów, ludzie w koperty wkładają pocztówki, a między nie banknot. Najczęściej jest to 20 dol. Dzięki temu uzbierałam prawie 300 dol. Proszę tym wszystkim wspaniałym ludziom ode mnie podziękować - dodaje Zofia Cisowski.
O rozmowę na temat filmu nakręconego na lotnisku przez Paula Pritcharda poprosiłam prawnika pani Zofii, Waltera Kosteckyj. Jego spokojny głos i rzeczowe wypowiedzi umocniły mnie w przekonaniu, że Zofia jest "w dobrych rękach".
- Na obecnym etapie nie podjęliśmy jeszcze decyzji, czy i kogo pozwiemy. Przede wszystkim musimy poznać wszystkie szczegóły zdarzenia. Być może trzeba będzie wziąć pod uwagę np. władze lotniska, czy celników. Wszystkie te osoby w jakiś sposób są w to zamieszane. Robert spędził dziesięć godzin błąkając się po lotnisku, a przecież cały teren jest nieustannie pod kontrolą i obserwacją. Nie tylko policja jest odpowiedzialna za to, co się stało.
Zarząd lotniska nie ma nic do zarzucenia swoim pracownikom. - Nie stwierdziliśmy żadnych uchybień w pracy naszych służb - mówi Paul Levy, wiceprezes. Nie wiadomo, dlaczego ten pasażer spędził aż sześć godzin w sekcji odbioru bagażu.
- Materiał filmowy ujawnił, jak szybko funkcjonariusze przystąpili do akcji, jak niewiele wysiłku włożyli w próbę nawiązania porozumienia. Od samego początku byli nastawieni na użycie siły - stwierdza Walter Kosteckyj.
- Tasery to broń, której powinno się używać w sytuacji, kiedy istnieje zagrożenie zdrowia policjanta. Oczywiście w przypadku zagrożenia życia ostatecznym rozwiązaniem jest broń palna. Moim zdaniem, nie powinno się używać paralizatorów, jeśli są inne możliwości uspokojenia zdenerwowanego człowieka. Wygląda na to, że policjanci są niewystarczająco przygotowani do właściwego obchodzenia się z taserami - dodaje prawnik.
Podobnego zdania jest Grzegorz Laska: - Dopóki sprawa nie zostanie ostatecznie wyjaśniona, paralizatory nie powinny być używane. Ale by stwierdzić, że to one są przyczyną wielu zgonów, potrzebne jest w tej sprawie śledztwo. I tu znów wracamy do punktu wyjścia, czyli pieniędzy na to śledztwo - dodaje.

Nie uczestniczymy w takich akcjach

Telewizja CBC National nakręciła reportaż o sprawie Roberta. Dziennikarze byli też w domu Zofii, robili zdjęcia.
- Ten materiał miał pokazać jej bezradność na lotnisku, kiedy przez kilka godzin chodziła od urzędnika do urzędnika i wszyscy odprawiali ją z kwitkiem - mówi Jerzy Bałtakis, przyjaciel Zofii Cisowski.
- Gdyby ktoś zwrócił na tę kobietę uwagę, spróbował jej pomóc, ta tragedia by się nie wydarzyła. Cieszę się, że taki film powstał, bo zwróci uwagę urzędników na przeciętnego obywatela. I może dzięki temu jakieś organizacje pomogą finansowo Zofii, bo nie dostanie żadnej renty, póki trwa oficjalne śledztwo. A to się może ciągnąć latami.
Proboszcz jednej z polskich parafii dziwi się: - Jaki jest sens odprawienia mszy w intencji zmarłego? Mówię, że chodzi o modlitwę i zbiórkę pieniędzy z tacy.
- To niemożliwe, my nie uczestniczymy w takich akcjach. Jest wiele wypadków, są samobójstwa i choroby. Gdybyśmy mieli za każdym razem robić zbiórkę pieniędzy, nie zajmowalibyśmy się niczym innym. Ta sprawa jest za bardzo nagłośniona w mediach, a ta rodzina jest z Vancouver, nie stąd. Na pytanie, czy mogę tę wypowiedź i nazwisko rozmówcy opublikować w mediach słyszę warczenie: - Zabraniam! Jeśli pani to zrobi, spotkamy się w sądzie.
Pracownica sekretariatu w innej polskiej parafii zna całą sprawę: - Proboszcza nie ma, wróci za tydzień. To straszne, co się przytrafiło tej rodzinie. Msza za zmarłego i przekazanie pieniędzy z tacy to świetny pomysł, ojciec na pewno się zgodzi. Oczywiście może pani opublikować moje słowa. I proszę działać. Z Bogiem.

CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM NUMERZE

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone