Miało
być tak pięknie... Odnowa moralna, ogólnodostępne szczęście,
dostatek, kraj mlekiem i miodem płynący. A cóż z tego wszystkiego
mamy?
Poza kilkoma nurtującymi problemami, takimi jak odnalezienie
ojca dziecka pani Anety Krawczyk, wysłuchiwanie kolejnych
"fantastycznych" pomysłów ministra Giertycha, czy
też prób rozszyfrowania kolejnych afer korupcyjnych, to nie
można stwierdzić, aby nasza Polska zmieniła się na lepsze.
Gerhard Schroeder powiedział, że nie sądzi, aby "urzędujący
obecnie rząd, który zachowuje się równocześnie antyniemiecko,
antyrosyjsko i antyeuropejsko, był zgodny ze średnio- i długookresowymi
interesami kraju". I obawiam się, że miał rację.
Cóż za wspaniałym wynalazkiem okazała się konstytucja, bo
gdybyż nie ona, to prawdopodobnie mielibyśmy drugą Białoruś.
Polacy mogą więc na nowo doceniać święto 3. Maja, bo to właśnie
dzięki konstytucji mamy demokrację. Oczywiście zapewnia ona,
że Polska to kraj neutralny światopoglądowo. Ale i ten najważniejszy
w kraju dokument nie jest w stanie całkowicie powstrzymać
wybryków posłów z wylęgarni pomysłów na Wiejskiej. Konstytucja
więc wiele zapewnia, ale chyba jednak nie wszystko. Przeglądając
wiadomości z ostatnich kilku miesięcy trudno nie natknąć się
na dość oryginalny pomysł posłów, aby nadać Chrystusowi tytuł
Jezusa Króla Polski. Gdyby nie sprzeciw hierarchów Kościoła,
z pewnością mielibyśmy już króla.
Również owo "Prawo", wpisane dumnie w nazwę partii
rządzącej, jest skrupulatnie omijane, między innymi przy przekazywaniu
pieniędzy z podatków na budowę Świątyni Opatrzności Bożej
w stolicy. W zeszłym roku miało być to 20 milionów złotych,
które zostały jednak spożytkowane na gdański kościół św. Katarzyny,
w tym roku ma być 40 milionów, ale i to nie wszystko, bo całość
budowy ma kosztować około 110 milionów. Aby obejść prawo postanowiono
przeznaczyć te fundusze nie tyle na budowę świątyni, ile na
programy formacyjne i edukacyjne, które mają być w niej prowadzone.
Mają, ale tylko w teorii. Politycy PiS już ostrzą sobie zęby
na zmianę konstytucji, ale jak się okazuje - nie dla psa kiełbasa,
nie mają na tyle dużej przewagi, aby taki projekt zmian przeforsować.
Kolejne pytanie, które się nasuwa, to czy demokracja w Polsce
jest zagrożona? Myślę, że nie. Jest to na tyle abstrakcyjne
i szeroko pojęte słowo, że nie tak łatwo wyjść poza jego ramy.
Są jednak pewne symptomy odchodzenia od zasad demokratycznych.
Chodzi już nie tyle o krytykowane przez prof. Osiatyńskiego
naruszenie przez PiS zasady "równowagi władz, jawności
życia publicznego oraz wolności i niezależności mediów",
ile o podważanie decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Kiedy
ten ostatni jeszcze nie tak dawno "zakwestionował konstytucyjność
amnestii maturalnej, politycy rządzący komentowali to jako
efekt działania układu w trybunale" - skarżył się były
prezes TK, prof. Marek Safjan.
Jeśli chodzi o media, to nietrudno się zorientować, że bracia
Kaczyńscy za wszelką cenę pragną je kontrolować. Z TVP są
usuwani coraz to kolejni przeciwnicy rządu, zaś reszta wolnych
mediów określana jest jako wyrosła z "najgorszej części
PRL". Oczywiście nie wliczam w to mediów katolickich,
w szczególności Radia Maryja, Telewizji Trwam i Naszego Dziennika.
Te ostatnie są zaś tymi wolnymi, najmniej skorumpowanymi oraz
prawdomównymi mediami.
W ostatnich dniach ludzie jednak stanęli w obliczu potyczki
o. Rydzyka z Pierwszą Damą, Marią Kaczyńską, która starając
się bronić praw kobiet, podpisała wraz z trzydziestką znanych
dziennikarek apel do parlamentarzystów o zaniechanie tworzenia
poprawki do konstytucji w sprawie ochrony życia poczętego.
Cóż z tego wynikło? Kolejna afera. Rydzyk i jego media krytykują
chórem panią prezydentową i oskarżają ją o niewiedzę słowami:
"to jest skandaliczne (...) nie nazywajmy nigdy, ze szambo
jest perfumerią". Maria Kaczyńska siedzi jak mysz pod
miotłą, aby nie drażnić już dalej swoim widokiem mediów Kościelnych,
Roman Giertych z Ligą Polskich Rodzin całym swoim ciałem i
duszą popiera Ojca Dyrektora, a własną żonę wysyła do podpisania
kontrapelu, zaś lewica - jak zwykle, krytykuje krytykę krytyki
próby całkowitego zniesienia aborcji. Całość sprawy podsumowuje
szanowny Lech Kaczyński słowami: "to taki żart",
dodając po chwili: "ja nie wiem, co to ma wspólnego z
szambem"... Jeśli ktokolwiek się w tym łapie, to chyba
tylko Andrzej Lepper, który leżąc w solarium obmyśla założenie
nowej partii na wypadek, gdyby Samoobronę zdelegalizował Trybunał
Konstytucyjny.
|