To
powinna być czwarta płyta PJ Harvey. Ta, której Polly Jean
nie nagrała zaraz po "To Bring You My Love", i na
którą pewnie i tak nie starczyłoby jej odwagi. Lubieżny elektro
punk w wykonaniu eks-bibliotekarki, która swój najnowszy album
z rozbrajającą niepoprawnością rozpoczyna od dwuznacznego
wezwania do obalenia prezydenta Busha .
Peaches nie odstawia ściemy, nie bawi się w różowe erotyzmy,
nie zasłania słodkim świergoleniem. Bierze sobie kolesi, kiedy
ma na to ochotę, rozrywa im rozporki, zmusza do wspólnych
zabaw na jej oczach i dla jej przyjemności. Nie ma tu na szczęście
sztucznych łatek, żadnych sztywnych światopoglądów skrojonych
pod meinstrimową publiczkę. Peaches nie deklaruje wyznawania
krwawego feminizmu, ani nie obwołuje się zbawicielką lesbijek;
i chwała jej za to i maksymalny respekt. W najczystszy i najszczerszy
sposób obnaża swoje wyuzdanie i robi to z niewinnym przymrużeniem
oka, zupełnie jakby przyznawała się do tego, że lubi zapach
stokrotek. Przy jej płycie "Erotica" Madonny to
niewinne zabawy przedszkolaków w krzakach za piaskownicą.
Ta ostatnia (cytowana przelotnie w jednym z utworów) musi
jej zresztą tego bardzo zazdrościć.
Oczywiście wszystko to nie miałoby najmniejszego znaczenia,
gdyby "Impeach My Bush" nie było po prostu kawałkiem
doskonale zagranej muzyki .
Peaches zadaje kłam syndromowi trzeciej płyty bez najmniejszego
trudu ślizgając się przez różnorodność muzycznych gatunków,
od rozerotyzowanego hip-hopu w stylu Missy Elliott ,
po odrażająco kiczowaty rokendrol rodem ze starych płyt The
Pretenders .
Mimo tych zaskakujących kontrastów całość jest całością wręcz
homogeniczną, a łatwość, z jaką słucha się kolejnych piosenek
poważnie niepokoi.
Trzymam kciuki za kultowość tej płyty, bo obfitość zawartych
na niej motywów i pomysłów spokojnie można było rozrzucić
na kilka, jakościowo bardziej rozmytych projektów. Fakt, że
Peaches tego nie zrobiła, skondensowanie przekazu, dzikość
i dosadność wizji, która uderza słuchacza raz po raz pięścią
aż do boleśnie rozkwaszonego nosa, ustawia "Impeach My
Bush" kilka kilometrów z przodu całego, tak obecnie popularnego,
elektro-popowego peletonu. Po wysłuchaniu "Impeach My
Bush" schować się mogą wszyscy. A najbardziej i z największym
wstydem może schować się Alison. Tak, ta sama, na którą jeszcze
nie tak dawno, z bałwochwalczym szacunkiem wołaliśmy Goldfrapp.
Autor publikuje również na stronie internetowej
http://bartosz-po-prostu.blog.pl
|