Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



CHAOS NA EKRANIE

Kinga Malec



 


Obecność na liście płac Wesleya Snipesa teoretycznie gwarantuje dobre kino akcji. Dlaczego więc "Teoria chaosu" nie wzbudziła we mnie żadnych emocji? Dlatego, że - jak się okazuje, jedno nazwisko nie wystarczy, by film był wciągający. Potrzeba co najmniej kilku innych czynników.

Lubię Wesleya Snipesa. Uważam go za jednego z najzdolniejszych aktorów czarnoskórych. Facet ma talent i aż szkoda, że gra głównie w filmach, w których się strzela, macha mieczem albo wali w ryj. "Teoria chaosu" nie jest tu wyjątkiem, aczkolwiek Snipes popisuje się też swoim seksownym uśmiechem. Ale film "stoi" na dwóch innych rolach - Jasona Stathama i Ryana Phillippe. Pierwszy gra policyjnego wygę, twardziela z głową na karku. Drugi - młodziaka świeżo po szkole policyjnej. Obaj prowadzą sprawę napadu na bank dokonanego przez niejakiego Lorenza (Wesley Snipes).
Schemat partnerstwa doświadczonego gliny oraz żółtodzioba był wykorzystywany wielokrotnie, można chyba nawet powiedzieć, że stał się jednym z kanonów kina akcji. W "Teorii chaosu" mamy jednak dla równowagi dodatkowy wątek. Otóż Quentin Conners (Statham) został zawieszony za niepotrzebne użycie broni podczas pościgu za przestępcą. W strzelaninie zginęła również zakładniczka. Ówczesny partner Connersa w ogóle pożegnał się z pracą w policji. Sam Conners zostaje przywrócony do służby wskutek dziwnego żądania przestępcy, który napadł na bank. Z niejasnych przyczyn chce on prowadzić negocjacje wyłącznie z Connersem. Ale szef policji przydziela mu młodego partnera, Dekkera (Phillippe). Głównie po to, by ten "trzymał oko i ucho na pulsie spraw" i donosił mu o ewentualnych wybrykach starszego kolegi. Zaczyna się zatem dziwna rozgrywka, w której nieznany jest ani przeciwnik ani stawka, a kolejne zdarzenia i fakty wydają się w ogóle ze sobą niepowiązane. Do czasu oczywiście, bo zgodnie z teorią chaosu wszystko w końcu ma się okazać logicznie połączone.
Mam wrażenie, że reżyser Tony Giglio celowo przywołał tę matematyczną formułę, aby ją odwrócić i namieszać widzom w głowach. Na początku mamy więc pozornie oczywistą sprawę - grupa facetów napada na bank. Potem zaś, z kwadransa na kwadrans, wszystko zaczyna się gmatwać i rozmydlać. Zamiast od chaosu do porządku idziemy w przeciwną stronę. Dlaczego? Przecież scenariusz jest naprawdę niezły. Może dlatego, że główni aktorzy nie grają najlepiej. Nie mówię tu o Wesleyu Snipesie, bo on zawsze spełnia pokładane w nim oczekiwania. Ale Statham i Phillippe urwali się chyba z innej choinki. Nie ma w nich życia, są jacyś tacy... ślamazarni. Przecież to film akcji! A może to wina słabego reżysera? Tony Giglio jak dotąd nie może się pochwalić wybitnymi, czy choćby tylko ciekawymi dziełami. Szkoda, kolejny raz zmarnowano fajny pomysł.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone