Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PRIORYTET

Michał Klat




Na świecie, a także w Polsce istnieje specyficzna grupa ludzi, którzy żyją z tego, że wymyślają proste przekazy komunikacyjne. Są to z reguły doskonale wynagradzani specjaliści z dziedziny marketingu, reklamy, propagandy czy public relations. Owoce ich wysiłku są nieraz genialne.

Długie nieprzespane noce, burze mózgów, wertowanie słowników - w takich bólach rodzą się slogany, które czasami potrafią zapaść w pamięć dłuższą niż pokolenie. Ale zdarzają się też knoty, które wołają o pomstę do nieba. Przez długi czas reklamy były u nas tworzone na zasadzie kalki gotowych pomysłów sprawdzonych na przykład w Niemczech. Tym sposobem zafunkcjonowało hasło, którego dźwięk wywoływał zgrzytanie zębów - "to wie się co się ma". Koszmarek, którym można straszyć dzieci uczące się elementarza.
Zdawać by się mogło, że lata wolnego rynku, konkurencja agencji reklamowych, ale także pewna wrażliwość językowa powinny uchronić nas od takich bzdur. Nic bardziej błędnego. Można się o tym przekonać na poczcie.
Jakiś czas temu jakiś niedouczony "specjalista" wymyślił, że list, który ma dojść do adresata następnego dnia, ma się nazywać "priorytetowym". Uważam, że tego kretyna - oraz paru innych, którzy to zaakceptowali - powinno się postawić przed plutonem egzekucyjnym. Ilekroć stoję na poczcie w kolejce po odbiór przesyłki jestem świadkiem katusz, jakie przeżywają biedni klienci tej odpornej na rozsądek instytucji. Gdy przygłucha babcia zostaje zapytana przez panią z okienka, czy list ma być wysłany priorytetem reakcja jest zawsze taka sama. "Cuuoooo???" Tu następuje wykład: "No wie pani, dojdzie prędzej". "A kiedy?" I tak dalej. To rytuał. Tak jest za każdym razem, zawsze. ZAWSZE. Oczywiście babcie, którym resztka życia upływa na oglądaniu serialu "M jak miłość" i tuczeniu swojego kundelka, słówka "priorytet" nie są w stanie wymówić. Ta nieszczęsna zbitka zgłosek "prio"... Jeszcze przez przypadek wyplują protezę, lepiej w ogóle nie próbować. Poza tym, kto by tam wiedział co to znaczy? Na wysiłek potrzebny na zapamiętanie takiego dziwoląga najczęściej nie ma co liczyć. Przynajmniej u statystycznego klienta Poczty Polskiej - z całym szacunkiem, w końcu sam jestem jednym z nich. Jakiej? Polskiej? Jeśli chodzi o specjalistów od języka zatrudnionych w tej instytucji, to chyba mało polskiej.
Ostatecznie jednak, pani z okienka wiedziona jakimś przedziwnym ludzkim instynktem mówi, że to taki "szybki list". Widać z tego, że jest o wiele lepszym specem niż pocztowy marketingowiec. Miliony wydane na reklamę poszły w błoto, ład korporacyjny też jest jakoś zbrukany, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie trzyma się tak nietrafionej, narzucanej terminologii.
Przytoczony przykład jest w mojej ocenie najbardziej jaskrawym, ale niestety nie jedynym przykładem fuszerki specjalistów od komunikacji. Wystarczy przypomnieć reklamę pewnego marketu "nie dla idiotów". O ile jednak sprzedawców telewizorów mogę ukarać wybierając inny sklep, o tyle w przypadku poczty zbyt wielkiego wyboru nie mam. Niestety.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone